001. Trening rajdowy - 18.11.2017

W ostatnich dniach byliśmy całkowicie pochłonięci sprawami organizacyjnymi związanymi z Festiwalem, więc nasze konie mogły złapać chwilę oddechu jeśli chodzi o treningi. No ale każde lenistwo kiedyś musi się skończyć, a że właśnie trafiła się super okazja na wyjazd w teren, postanowiliśmy ją wykorzystać. Ranek był bardzo ciepły i przyjemny, chcieliśmy więc zabrać Yamamę i Jumeirę do pracy, zwłaszcza, że zbliżał się ich start w mistrzostwach rajdowych. Dzień wcześniej przyjechała do nas także Agnes z Estrella Baroque Stud w ramach treningu, który obiecaliśmy jej nowej klaczy.
Kasztanka Born of Hope póki co nie czuła się zbyt pewnie w nowym towarzystwie i także z tego względu nasz wybór padł na takie, a nie inne klacze towarzyszące. Yamamah i Jumeirah to jedne z najspokojniejszych arabek w naszej stajni i w dodatku są bardzo doświadczone, więc mieliśmy nadzieję, że będą dobrymi przewodnikami dla Hope. Klaczka już stała z Agnes przy wejściu do stajni, gotowe do wyjazdu. Jeden ze stajennych właśnie był w trakcie przygotowania pozostałej dwójki.
- Hej! - pomachałam ręką do Agnes na przywitanie. - No i jak tam minęła noc?
- No marzeeenie, wyspałam się jak nigdy. Nie mówiąc już o śniadaniu, zeżarłam tyle chleba, że nie zdziw się jak zażądam postoju.
- To fakt, sam widziałem! - za nami pojawił się Hamdan uśmiechnięty od ucha do ucha. Byłam pewna, że przyjdzie. Jak tylko na trening idzie Yamamah, on zawsze się pojawia; gniada to jego ukochana klacz.

Cała nasza trójka była już gotowa do wyjazdu, więc sprawdziliśmy jeszcze na szybko siodła i każdy z nas dosiadł swojego rumaka. Wyjechaliśmy za bramę luźnym stępem - w pierwszej kolejności ja i Jumeirah, za mną w środku Agnes i Born of Hope, a na końcu Hamdan i Yamamah. Oczywiście nie zapomniałam o rozgrzewce, ale jako że jest to trening rajdowy postanowiłam, że odbędzie się ona na zewnątrz. Stępowaliśmy tak sobie na długich wodzach jakieś 10 minut, później poleciłam pozostałym zebranie koni do lekkiego kontaktu i delikatne przyspieszenie. Jumeirah ładnie zebrała się w sobie i żwawiej ruszyła do przodu, Born potrzebowała trochę większej zachęty, ale w końcu wypuściła z siebie trochę więcej energii. Yamamah jak zwykle radziła sobie świetnie. Po kilku minutach każdy z nas odjechał w różnych kierunkach kawałek dalej, by rozgrzać konie we własnym zakresie. Było trochę kłusa, duże wolty. Kątem oka widziałam, że Hope czuje się coraz pewniej pod siodłem, dobrze podstawiała nogi pod zad i dało się zauważyć, że drzemie w niej duży potencjał. Moja siwka rozluźniła się chyba najszybciej, ale zrobiłam z nią jeszcze kilka wolt w różne strony i wkrótce wszystkie konie były już w miarę rozgrzane i prawie gotowe do pracy. Hamdan z gniadoszką zdążyli już przejść do galopu, więc ja i Agnes ruszyłyśmy za nimi. Przechodziliśmy z galopu do kłusa i z powrotem, zmian było bardzo dużo, do tego doszły jazdy wężykiem i kolejne wolty. Całość trwała chyba jakieś 25 minut. Konie w tym czasie zdążyły już wejść na kontakt i rozprężyć się na tyle, żeby być gotowym do pracy. 
Ruszyliśmy więc przed siebie. Dla Hope był to właściwie debiut, jej pierwszy trening w rajdzie, dlatego postanowiłam, że skupimy się na podstawach. Zależało mi na wyćwiczeniu u niej wytrzymałości, dzięki której mogłaby się przygotować do pierwszych startów na zawodach. Yamamah i Jumeirah w tym przypadku miały zdecydowanie z górki, bo na co dzień biegają najdłuższe dystanse ze wszystkich koni, dlatego dla nich to wciąż była zaledwie rozgrzewka. Ruszyłam ze stępa do kłusa. Tym razem jechaliśmy wszyscy obok siebie, co pomagało Agnes utrzymywać prawidłowe tempo jej klaczy. Kasztanka szła łeb w łeb z naszymi końmi, miała sprężysty krok i póki co dość dużo energii. Po około 5 minutach równej jazdy przeszliśmy do krótkiego stępa i znów do kłusa. Szczerze mówiąc nie byłam fanką treningów rajdowych - szczególnie budowanie wytrzymałości jest bardzo monotonne i długotrwałe. Hamdan za to był w swoim żywiole i ciągle uśmiechał się sam do siebie. Agnes wyglądała jakby na chwilę się wyłączyła, bo widoki wokół nas były naprawdę zachwycające. Ja obserwowałam reakcje jej klaczy, w razie jakby coś przeoczyła. Kłusowaliśmy tak przez 10 minut, następnie znów przeszliśmy do kilkuminutowego stępa i znów do kłusa. Ciągle jechaliśmy z tą samą prędkością. Hope radziła sobie całkiem nieźle, więc chciałam sprawdzić jak zareaguje przy trochę szybszym tempie. Poleciłam pozostałym zmianę do galopu, co szczególnie spodobało się gniadoszce Yamamah. Jednak po około 2-3 minutach wyraźnie dało się odczuć narastające zmęczenie kasztanki Agnes, co wcale mnie nie zdziwiło, bo dla początkujących jest to typowe. Zwolniliśmy do stępa, żeby dać jej chwilę odpoczynku. Mieliśmy szczęście, że temperatura wynosiła tylko 22 stopnie, bo gdyby trening odbył się w lecie, musielibyśmy się bardzo starać, żeby Hope nie padła z wyczerpania. W dodatku teren też był całkowicie płaski, więc nie było najgorzej. Po 5 minutach stępa znów wróciliśmy do kłusa i powtarzaliśmy podobny schemat jeszcze dwa razy - 10 minut kłusa na 3 minuty stępa. Ogólnie całość zajęła nam około 70 minut. To tak całkiem niezły wynik, bo zakładałam, że po 45 minutach skończymy, ale było tak przyjemnie, że straciliśmy rachubę czasu. Yamamah nie zmęczyła się chyba wcale, więc Hamdan odłączył się od nas, żeby trochę przedłużyć jej trening i pojechać trochę intensywniej. Ja z Agnes skierowałyśmy się w stronę domu. Jumeirah czuła się dobrze, ale Hope wyraźnie miała dość jak na jeden dzień. Mimo wszystko nie traciła ducha i wciąż trzymała równy krok. Puściłyśmy wodze luźno i zwolniłyśmy do stępa. Obie klaczki wyciągnęły łebki w dół i szły przed siebie, wolno, ale nie leniwie. Born po chwili potrzebowała jednak trochę zachęty, a Agnes w nagrodę nachyliła się i zaczęła powoli masować jej szyję. Po jakichś 10-15 minutach byłyśmy już z powrotem w domu. Stajenni zabrali kasztankę i siwkę, a my poszłyśmy się przebrać.