001. Praca z ziemi z Podkową na Rancho Arisha - 19.06.2017

Nasze dwie arabki były niczym ogień i woda. Raszka była nerwowym koniem, który wciąż nie potrafił się u nas odnaleźć. Zarka zaś swoim charakterem przypominała mi bardziej spokojnego, dobrodusznego quartera, niż ognistą, rudą bestyjkę prosto z Afryki. W gruncie rzeczy dziękowałam jednak Bogu, że to mój koń, a nie Zafiry jest nieco walnięty. Dzięki temu nie musiałam gonić się z treningiem Raszki, która stopniowo dochodziła do siebie.
Klacze stały w jednym boksie i wypasały się na pastwisku sąsiadującym z tym należącym do reszty. Na razie nie chciałam ich ze sobą łączyć, ale za tydzień-dwa powinny już biegać razem. Zdecydowanie nie lubię rozdzielać mojego i tak niewielkiego stada.
Postanowiłam zapoznać się dziś nieco bliżej z Zarką właśnie. Wzięłam ją więc z pastwiska, na co Raszka zareagowała dość nerwowo, nie rozumiejąc, czemu zabieram jej koleżankę. Na ten moment nie mogłam jednak nic z tym zrobić: musi nauczyć się siedzieć sama.
Kasztanka została przeze mnie wyczyszczona, w trakcie zachowując się bardzo grzecznie. Musiałam nieco więcej cierpliwości zużyć na czyszczenie jej kopyt, bo Zarka wciąż chciała odkładać nogi na ziemię, ale jakoś dałam radę.
Gdy kończyłam, do stajni wszedł Szymek.
– Hej, hej, coś mam zrobić przed treningiem? – spytał, stając kawałek od boksu.
– Cześć. Możesz posprzątać boksy w sumie... i wymienić żarówkę w siodlarni, ojciec chyba nie będzie miał czasu – powiedziałam, zakładając na pysk klaczy kawecan. Przyjęła go bez zarzutu.
– Okej. Powodzenia z rudą.
– Dzięki – rzuciłam, wyprowadzając klacz ze stajni.
Prowadziłam Zarkę na lonży. Nie miałam zamiaru brać bata: linka powinna mi wystarczyć, poza tym miałyśmy się dziś poznać, a nie trenować. Gdy dotarłyśmy do lonżownika bez problemu wprowadziłam na niego kobyłkę i od razu po zamknięciu bramki, odpięłam jej linkę, którą pogoniłam ją do stępa.
Bez wątpienia była porządnie lonżowana: szła równym, eleganckim tempem. Gdy lekko ją pogoniłam, wyciągnęła chód, ale nie próbowała zmienić go na kłus.
– Dobry konik – mruknęłam i lekkim machnięciem ręki kazałam jej przyśpieszyć.
Przeszła płynnie do lekkiego kłusa. Widziałam, że jest mocno skupiona: jej głowa opuszczona była w dół, a uszko cały czas kierowała w moją stronę.
Po kole w kłusie pozwoliłam jej zwolnić, a następnie zatrzymać się, co uczyniła bez problemu.
Pochwaliłam ją i podeszłam do niej, wręczając jej plasterek marchewki, który trzymałam do tej pory w woreczku w kieszeni.
Pogłaskałam ją i pozwoliłam jej na chwilę odpoczynku, a następnie znów poprosiłam ją o kłus. Ruszyła od razu, nawet nie próbując iść stępem.
Miała bardzo ładny chód i zdecydowanie była koniem, który łapał za oko, chociaż musiałam sama przed sobą przyznać, że to Raszka w moich oczach wypadała lepiej, jeśli chodzi o kłus sam w sobie. Niemniej, siwka nie jest tak widowiskowa jak ten rudzielec z pięknie malowanym pyskiem i burzą włosów, które sprawiały, że wiecznie wyglądała jak mała dziewczynka.
Po paru przejściach kłus-stęp i stęp-kłus znów pochwaliłam Zarkę i przypięłam jej lonże. 
– Chodźmy na ujeżdżalnie na chwilę, co? 
Wzięłam ją na nasz usyfiony wszystkim plac. Chciałam sprawdzić, jak reaguje z ziemi na podstawowe, trailowe przeszkody, by wiedzieć, czego mogę się potem spodziewać.
Poprowadziłam ją na mostek, najpierw idąc przed nią. Przeszła przez niego bez problemu. Za drugim razem, gdy ja szłam obok także nie narzekała. Nie bała się go. I dobrze.
Następnie poprowadziłam ją na drągi. Początkowo nie zrozumiała do końca o co mi chodzi i trochę pogubiła się na pierwszych w stępie, ale kolejne próby i w tym chodzie, i w kłusie wyszły jej bez problemu. Została za to obficie wygłaskana.
Otwieranie naszej prowizorycznej bramki z liną już było lekko problematyczne. Nie podobało jej się, że linka w pewnym momencie dotknęła jej zadu: błysnęła białkami i wyraźnie się spięła, choć nie panikowała i nie uciekała. Poświęciłam więc temu elementowi chwilę dłużej, pozwalając klaczy zapoznać się z nową przeszkodą. Po kilku próbach zrozumiała mniej więcej o co chodzi, za co ją pochwaliłam i w ramach nagrody, zakończyłam trening. 
Przed wypuszczeniem jej do Raszki sprawdziłam tylko kopyta kasztanki i pozwoliłam jej znów hasać po trawie razem z siwą koleżanką.