001. Kulig w Virtual Hot News - 20.01.2016

Rzut kostką ustalił, że tegoroczny kulig odbędzie się w Anarkii, w Polsce. Esmeralda została poinformowana wystarczająco szybko, żeby zdążyła przygotować się psychicznie na przyjęcie tych trzydziestu paru osób i jakiejś piętnastki koni. 
Wcześniej dogadałyśmy się, że każda przywiezie coś do jedzenia, do picia, jakieś smakołyki i tak dalej, żeby nie zostawiać wszystkiego na głowie gospodyni. Miałyśmy się spotkać na miejscu w środowy poranek.
We wtorek rano wysłałam szóstkę moich rumaków, a razem z Milką i Sky złapałyśmy lot trochę później. W każdym razie miałyśmy torbę pełną swetrów i słodyczy. Właściwie tylko to… Trafiły się nam chwilę grozy -  jakieś porządniejsze turbulencje - toteż gdy w końcu znalazłyśmy się w Warszawie, miałyśmy ochotę całować stały grunt. A czekała nas jeszcze podróż do Bieszczad! 
Nie byłyśmy nastawione wyjątkowo optymistycznie, ale wtem na lotnisku wypatrzyłyśmy załogę z Malinowego Wzgórza! Hannah była czymś wyraźnie oburzona, a Olivier chichotał pod nosem, co chwilę zerkając na nią, by upewnić się, że ta nie ma ochoty mu przywalić. Na szczęście była zbyt zajęta sprawdzaniem czegoś w telefonie.
Biegłyśmy ku nim, ale wyprzedziła nad Zafira z kilkoma swoimi pracownikami. Dziewczyny uściskały się, a później dostrzegły nas, gdy przedzierałyśmy się przez tłumy. Kulturalnie przywitałyśmy się ze sobą, zwracając na siebie uwagę co poniektórych przechodniów swoją wylewnością. 
Upewniłyśmy się tylko, że nasze koniska są już dawno w drodze do stajni i ruszyłyśmy ku podstawionemu autokarowi. Spodziewałyśmy się czegoś, co ledwo stoi na kółkach, ale los nam sprzyjał i nie dość, że pojazd był całkiem nowy, to jeszcze miał działający telewizor! Zajęłyśmy miejsca, czekając w cieple na resztę przyjezdnych koniarek. 
Jakąś godzinę później pojawiła się Detalli, która trajkotała z każdym po kolei, wymieniając ploteczki. Jej załoga zagnieździła się gdzieś z tyłu i tylko Scott przyszedł pogadać ze mną i z Milką, która z jakiegoś powodu nie chciała wziąć ze sobą Adama… 
Szybko przyjechały także Agness i Valentina, zaraz po nich Chanel z dwojgiem przyjaciół z Anemone. Kilka minut po planowanym odjeździe do autokaru niczym huragan wpadły Majestic z Portugalką, a za nimi człapali Nick i Steven, taszcząc bagaże. 
- Panie kierowco, odjazd! - zakrzyknęła wesoło Zafira, która wcześniej podjęła się załatwienia nam transportu do stajni. 
No  i powiedzenie ze znanego mema "A może by tak rzucić wszystko i wyjechać  w Bieszczady" nabiera nowego, realnego sensu! No wiec wszyscy siedzieli  już na swoich miejscach, wielki smutek, bo chciałyśmy walczyć o miejsca  z tylu autobusu, NO ALE ZE KTOŚ ZASPAŁ I OGÓLNIE W SZWAJCARII ŚNIEŻYCA I  SAMOLOT SIĘ SPÓŹNIŁ TO NIE BYŁO TAKIEJ OPCJI. Siedzieliśmy wiec gdzieś  tam w środku. Ja z Maj, Steve i Nick za nami, oczywiście uważając, by  usiąść jak najdalej mieszkańców Jakarta Arabians: nie miałyśmy przy  sobie bekonu. Nie powstrzymało to jednak Zafiry przed rzucaniem nam  spojrzeń cwaniaka. 
- E, tam, panie kierowco, zarzuć jakimś ostrym beatem! - krzyknęła rozwalona na całych tylnych siedzeniach Detalli. 
 Pan kierowca okazał się wielkim wielbicielem Disco Polo, więc zrobiło się wesoło. Po chwili wszyscy zdzierali gardła do jedynych i niepowtarzalnych hitów zespołu Weekend (jak to z disco polo bywa, nikt nie słucha, wszyscy znają). Zdecydowanie najwieksza atrakcja byl wystep Agness do "Ona Tanczy dla Mnie".
- NA EUROWIZJĘ, NA EUROWIZJĘ! - skandowała wzruszona Ruska.
 Toczylismy sie dalej, godziny mijaly, sniezek sypal, az tu nagle zjezdzamy i sie zatrzymujemy.
-   NO ALE CO JEST? CO TO MA ZNACZYĆ? ROZKAZUJE RUSZAĆ, JA RZUCIŁAM  WSZYSTKO I JADĘ W BIESZCZADY NIC MNIE PRZED TYM NIE POWSTRZYMA!!!!!!!! -  Majestic bardzo się to nie podobało, oj nie, oburzona wiec wstała i  ruszyła pewnym krokiem na przód autokaru, gdzie rzuciła piorunujące  spojrzenie kierowcy i policji która nas zatrzymała. - Panie, nie mamy  czasu na pierdoly, bo...
- BO PRZEWOZIMY NIELEGALNCYCH IMIGRANTÓW DO NIEWOLNICZEJ PRACY W BIESZCZADY. - krzyknela dumna ze swojego zartu Chanel.
 No,  chyba panom policjantom niespecjalnie sie spodobal, bo skierowali nas  na jakis parking na zadupiu i kazali wszystkim wyjsc, pokazac dokumenty i  w ogole.
- Zimno, kurwa. - mruknela Mila.
- Zima jest do cholery, w zimę musi być zimno. - mądrze zauważyła Hannah. 
- No, widzi pan panie władzo? Mówi kurwa! Widać i słychać na kilometr, że  my Cebulaki z naszej wspanialej, cudownej Cebulandii! - Agness starała  się ratować sytuacje i szarmancko uśmiechała się do panów policjantów.
 Za  to goscie z Jakarta Arabians, którzy wczesniej chyba nie mieli okazji  podziwiac sniegu na zywo, obrzucali sie sniegiem. W sumie t krzywo na  nich patrzyli ci policjanci.
-  No, panie, proszę robaczyc jakie to niewinne! Czy oni wyglądają panu na  terrorystów? - rzuciłam dziarsko i wskazałam na Saphira i Karima którzy  właśnie wsypywali sobie śnieg za kołnierze kurtek.
 Pomijając,  ze pan kierowca nie miał jakiś tam papierów ("Na co to komu, po co to  komu, a komu to potrzebne!" tak to skomentował pan Zenek, tak się zwal  nasz kierowca) ogólnie  chcieli nas udupić, no ale po godzinie ruszyliśmy w dalsza drogę. No bo  przecież nikt nie oprze się naturalnemu wdziękowi takich wspaniałych  kobitek jak my, co nie?
 Minely  sobie dosc spokojnie kolejne 2 godziny jazdy. Za oknami juz zrobilo sie  ciemno. Nagle zaczelo nami miotac. Nie no dobra, szarpac autobusem.  Potem zaczal zwalniac i wydawac dziwne dzwieki, a potem...
- No i chuj. - powiedzial pan Zenek.
- Co? O co chodzi? - zapytala zdezorentowana, bo zerwana ze snu Aaliyah.
- To znaczy, ze autobus umar. - rzeczowo odpowiedzial jej Logan.
- Aha.
 Fajnie  bylo, akurat w samym srodku jakiegos lasu. Bajer! Juz po chwili  zaczelismy wszyscy odczuwac skutki braku ogrzewania i wszyscy sie do  siebie kleilismy nawzajem. 
- Ej, a jak tu sa wilki...? - podrzucila pomysl Zafira.
 No  i wtedy się zaczęło, bo przecież wszyscy usłyszeli słowo "wilki" no i  zaczęła się histeria. Detalli zaczęła walić w szyby, ze ona jest za  młoda, żeby umierać, ze już jej się powietrze kończy i w ogóle Loki  dostał opierdol, bo się z niej nabijał. Mila schowala sie cala w swoj  plaszcz i stwierdzila, ze jak jej nie widac, to znaczy, ze nie istnieje,  wiec wilki i Yeti ja oszczedza.
- YETI?! - wykrzyknela przerazona Ruska.
- NO NIE MÓWCIE MI, ZE INNI Z GRY O TRON TEZ TU SA! - rzuciłam sarkastycznie.
 W  koncu Valentina stwierdzila, ze ona ma wszystkow  dupie, i ona jest  glodna i niech sie dzieje co chce, ale ona idzie po torbe cos wszamac.
- NIE IDZ, NIE IDZ, GDZIE JA DRUGA TAKA ZNAJDE? - blagala Agnes, szarpiac dziewczyne za rekaw kurtki.
 No ale poszła. I, nie uwierzycie, WRÓCIŁA. Z torba czipsow. Nagle wszyscy stali sie jej przyjaciólmi. 
- Dobre, to za dlugo trwa, Steve, idz pomoc panu Zenkowi. - zarzadala Maj.
- Co, dlaczego ja? - krzyknal oburzony.
-  BO JESTEŚ NAJNIŻEJ W HIERARCHII, SIO, NIE MA CIE, ALBO ZABIERAM  KALLENA. - no, to podziałało, przecież Kallen to jego ukochany rumak,  jakby on miał zyc bez Kallenka, nie mógłby żyć bez Kallenka!
 Pan  Zenek jakos specjalnie sie nie przejal, wisial troche na telefonie,  potem wyszedl czyms postukal, potem znowu wisial na telefonie, a potem  wstal i oznajmil.
- Sie zjebalo na amen.
- No zaje-kurwa-biscie! Już mam odmrożone palce. - krzyknęła oburzona Zafira. 
- Ale spokojnie spokojnie! Dzwonilem, za chwile ktos powinien przyjechac z autobusem zastepczym! 
 Chwile, powiedział. Chwile, nie wspomniał jednak, ze ta chwila będzie trwać kolejne 2 godziny.  
- Ja to pierdole. - Westchnęłam tylko i kazałam się wszystkim odsunąć.
Chociaz większość grupki była zdziwiona, tak moja załoga i siostra dokładnie wiedziały co się chodzi. Juz po sekundzie w ziemię uderzył Bifrost i kazdy z nas mógł do niego wejść. Ech, powinnam zacząć Heimdallowi więcej płacić, bo ostatnio coraz częściej ludzi przewozi.
Lot był krótki, ale większość nieprzyzwyczajonych osób zdązyła wykrzyczeć coś o wymiotowaniu i wysłaniu mnie do Thanosa za ten ruch... Mniejsza. Lądowanie nie dla wszystkich było przyjemne, ale mięciutki śnieg zamortyzował upadek.
- No i co, nie było tak źle? - Wyszczerzyłam się triumfalnie, rozbawiona widokiem lezących kolegów.
- Ej... a tam były walizki w bagazniku... - powiedziałam, patrząc na Det ze zdezorientowaniem.
- Spoko, da się załatwić... Tylko to będzie kosztowało jeszcze jeden wypalony krąd w ziemi... - Odparłam, trochę zmieszana. Przeciez to nie było cos az tak wielkiego... zwykły błąd przy pracy, phi. - To co, sprowadzamy tutaj ansze rzeczy i pana Zenka... Bo chyba zapomnieliśmy o nim...
- Oj tam, najważniejsze bagaże, Zenek jak się załapie, niech wchodzi, ale nic na siłę... - powiedziałam nonszalancko.
- Okej, to się lepiej odsuńcie, zaraz tu będą... Heimdall to się chyba na mnie obrazi, a juz i tak podzera moją czekoladę.
Po chwili, wraz z kolejnym słupem światła, pojawiły się wszystkie nasze rzeczy, oszołomiony pan Zenek, który właśnie chciał cisnąć telefonem o ziemię i... autokar...
- O cholero... Czy tylko ja widzę bus na dachu Anarkii...? - Zapytałam trochę przerazona.
- Ja też to widzę...
- NIE WAZNE, MAMY JEDZENIE! - wykrzyknelam uradowana, bo przeciez jak jest jedzenie to jest wszystko!
- To kto skacze po dachu, bo mi się juz nie chce... - Zakomunikowałam, wskazując palcem na autokar, w którym zostało nasze zarcie.
- Nie da się go jakoś ściągnąć bez włażenia...? - zapytałam.
- Jezeli znów poproszę Heimdalla o przeteleportowanie czegoś... To przeteleportuje mnie... Do Thanosa...
- No wiesz... - zaczelam. - musimy poniesc jakies straty. Cos za cos, nie? - wyszczerzylam sie do Detalli.
- Uwazaj, bo nadal mogę komuś fundnąć bilet do Thanosa.
Stałam sobie razem z Milką z boku, patrzyłyśmy w dal udając, ze my nie z tej wycieczki i tamtych państwa wcale nie znamy. Zerknęłam na Det, ale kiedy tylko zoreientowałam się, ze z domu wybiega całoga Anarkii schowałam się za drzewem, unikając ewentualnych ciosów. Byli wkurzeni. 
- upss... niedobrze - spojrzałam na idącą w naszą stronę Esmeraldę.
- Oh, Esme... Kopę... Lat... - Wyjąkałam, szczerząc się przy tym jak idiotka.
- Co to kurwa robi na moim dachu!!! - Poziom jej wściekłości był na tyle duzy, ze Loki wyciągnął włócznię, a ja nadal nie rozgryzłam gdzie on ją bunkrował.
Na wszelki wypadek wyposazyłyśmy się w kilka śniezek, coby ostudzić zapał pani właścicielki. Na razie jednak czekałyśmy na rozwój wypadków... 
- Ale to da się zdjąć... - zapewnił Nick, jednak mrozące krew w zyłach spojrzenie Esmeraldy trochę go spłoszyło i cofnął się o kilka kroków.
- Tak, na pewno da radę.  - Zaczęłam bronić mojego pupilka przez grozą właścicielki, jednak ona nie miała zamairu się ugiąć i myślałam, ze zyłka na jej czole zaraz eksploduje. - Nooo dooobra... Siostruś ściągamy to, co?
Tylko kiwnęła w moją stronę i juz byłyśmy gotowe do działania. Ustawiłyśmy się po przeciwległych stronach i wyciągnęłyśmy ręce, skupiając całą siłę na autokarze. Ten kilka razy drgnął, trochę zatrzeszczał, ale w rezultacie udało się go postawić na ziemi, bez większych problemów.
Zenek omal nie dostał zawału, widząc swoje cudo z powbijanymi od spodu dachówkami, popatrzył na nas, na machinę i znowu na nas, po czym, juz nie umiejąc tego sensownie skomentować, burknął coś o tym, ze młodym to się w głowach poprzewracało, ze bez tej ich mutacji to juz funkcjonowac nie umieją. I pogroził, ze zadzwoni do Fury'ego za o, co mu z busem nawyrabiałyśmy.
Wymieniłam tylko z siostrą spojrzenia, jednak z jej miny wynikało, ze i ona nie rozpoznawała w nim zadnego z agentów T.A.R.C.Z.Y. Pozostało juz tylko rozmówić się z Esmeraldą.
- A CO Z DZIURĄ W DACHU! - Wybuchła nagle wskazując na ogromną wyrwę w dachówkach, trzeba przyznać, autokar odbił się niemal perfekcyjnie.
- Wybacz... tutaj przyda się profesjonalista, a nie nasza moc. - Wzruszyłam tylko ramionami i popatrzyłam na grupkę błagalnym wzrokiem, licząc, ze ktoś coś zrobi.
- Powiedzcie tylko gdzie nasze pupilki... - jęknęła Hannah, a gdy Antek, który wciąz nie wyrzucił z siebie ani słowa i  stał w miejscu trochę pobladły, wskazał jej ręką drogę do stajni, wszyscy ruszyliśmy w tamtym kierunku. Trochę przez tęsknotę za ulubionymi konikami, trochę z obawy o własne zycie i chęć ucieczki. 
Na dworze było juz zupełnie ciemno, wszędzie paliły się lampy, a rumaki były juz dawno po kolacji. Wpadliśmy całym stadem, kazdy szukał swoich ulubieńców, a one rzeć, zaskoczone tak licznymi odwiedzinami. 
- Wiesz, ze nocleg nie był planowany i pewnie będziemy musieli spać na sianie...? - usłyszałam pytanie, nie mam nawet pojęcia kto je zadał, ale kurczę, miał rację. 
- Nie no, Esmeralda chyba pozwoli nam się ulokować gdzieś w domu, co?... - zapytałam niepewnie, jak się okazało Zafiry. 
Na to Majestic parsknęła śmiechem.
- Mhm, juz zaraz - dodała Chanel. - Jest w idealnym nastroju na przyjmowanie gości!
- Czyli jeść tez nie da... - Mila była niepocieszona, ale wtedy ktoś otworzyć dwie wielkie walizki pełne słodyczy. Tym kimś  była Carla z Jakarty. 
 - Hej, mozemy zamówić pizzę! - ktoś inny rzucił pomysłem, a później zaczęliśmy ścigać sie w szukaniu numeru do najlepszej pizzerni w okolicy. 
- Maj, i Steve podziękują. - powiedziałam uprzejmie do dziewczyn zamawiających właśnie pizze.
-  Co... dlaczego?! - krzyknęła oburzona Maj, myślała myślała... - ZARA  ZARA, to JEGO konie obniżają loty na zawodach, MOJE LATAJĄ JAK F16!!!
 Po krótkich negocjacjach pozwoliłam im zjeść jedna mala pizze. A z Nickiem zamowilismy se familijna. YOLO. Maj jeszcze zdążyła mruknąć, ze nas nienawidzi.
 Zeby  nie było, ze nie próbowaliśmy, wysłaliśmy Jamesa żeby spytał się ładnie  Esmeraldy czy nie wpuściłaby nas do domu, bo wieta, zimno i w ogóle  smutek i rozpaczenie... A tak swoja droga zastanawiałam się  czym nas  naćpała Detalli, ale po głębszym przemyśleniu stwierdziłam, ze powinna  zmienić dilera. 
- No coś długo te negocjacje trwają. - zaczęła marudzić Hannah. - Nie umiem powiedzieć, czy to dobrze, czy źle.
Po  dobrych 30minutach na horyzoncie pojawił się James, z dość zadowolona  mina, no wiec wszyscy tez zadowoleni, bo myśleli, ze Esmeralda się nad  nami zlitowała i pozwoliła nam przenocować gdzieś u siebie.
- No i...? - wszyscy z wyczekiwaniem czekaliśmy na odpowiedz.
-  No, nie pozwoli nam, mówi, ze mamy przecierpieć, ale dala mi klucze do  siodlarni i pozwoliła wziąć polarówki, żeby się przykryć.
- NO TO COŚ Z SIEBIE TAKI ZADOWOLONY?! - krzyknęła oburzona Chanel.
- Bo dostałem kawałek serniczka. - no i zaś dostał z liścia w łeb. A mógł siedzieć cicho. 
 Wtedy  zaczął się wyścig do siodlarni. Ana wyrwała oszołomionemu Jamesowi  klucze z reki i rzuciła się pędem, a za nią reszta bandy. 
-  CIŚNIJ NICK, CIŚNIJ!!! - darła się na cały regulator Maj próbująca  dotrzymać mu kroku. - CIŚNIJ MÓJ WIERNY BIAŁY MURZYNIE, CIŚNIJ. -  krzyknęła po chwili do Steve'a. Uo szalony, szybki jest!
 Steve  złapał Ane od tylu wyrwał jej klucze i jako pierwszy dotarł do drzwi.  Po chwili został do nich przyciśnięty przez prawie calutki team Jakarta,  których araby może i miały super kondycje, ale tego samego nie można  było powiedzieć o ich opiekunach, bo ledwo się na nogach trzymali przez  co byli łatwym obiektem do odepchnięcia, żeby się dostać do siodlarni. W  koncu Steve odnalazl ten jeden wlasciwy klucz i z triumfalnym okrzykiem  wbiegl do siodlarni a za nim my. Hahaha taaak, Team BP wygral zycie!  Rzucilam sie bez zastanowienia do wielkiej szafy i zaczelam grzebac,  wygrzebalam 4 dralony i niczym profesjonalny gracz rugby zaczelam sie  przedzierac przez reszte tlumu, tylko po to, zeby nam zarezerwowac  najlepsze miejsca na strychu, ha! Tuz za mna slyszalam sapanie Nicka, co  dziwne, bo jezeli chodzi o kondyche to powinien miec najlepsza,  odwrocilam sie wiec zaciekawiona a na jego plerach siedziala Majestic  sciskaja kurczowo zwniete polarówki, za nimi zas truchtal dumny z siebie  Steve, który znalazl sobie derke zimowa, na moje oko 400g. Cwaniaczek. 
 Z  siodlarni dobiegaly dzikie odglosy walki, konie troche sie zaniepokily  calym tym zamieszaniem. Dobieglam do drabiny i zaczelam sie szybko  wdrapywac. Po chwili we 4 siedzielismy dumni i bladzi na kawalku  rozwalonego balota siana. Gdy w dziurze pojawila sie glowa Zafiry  Majestic zadowolona z siebie krzyknela:
- HEHEHEHE LUZERSI. 
Po  jakiś 20min wszyscy zdążyli się jakoś ogarnąć. Esmeralda na strychu  miała sporo miejsca, wiec nie było problemu żebyśmy się wszyscy jakoś  pomieścili. 
- No, nachuchamy se i bedzie nam wszystkim cieplo, milo i przyjemnie!  - powiedziala z nadzieja w glosie Ruska.
Czekalismy  zatem z niecierpliwoscia na pizze. Czekalismy i czekalismy, czarno jak w  dupie u murzyna mimo iz prawie wszyscy rozswietlali otoczenie ekranami  telefonow. Jutro zas bedzie walka i gniazdka, zeby ladowaki podlaczyc.
- Slysze glosy! - krzyknela przerazona Detalli i wskoczyla mi prawie na nogi. - Mam nadzieje, ze sa one tylko w mojej glowie!
 Spojrzałam na nią przerażona. Tak, zdecydowanie powinna zmienić dilera.
- E, lasencje! Pizza przyjechała! - krzyknął uradowany Loki otwierając okienko.
- ZAAAAMKNIJ TO, BO PIZGA. - wrzasnela wkurzona Mila, podbiegla do Lokiego i zatrzasnela pospiesznie okno.
- PORABALO CIE? TAM JEST J E D Z E N I E? - kryknelam oburzona w jej stronę, no bo kurde no! 
- Aaa no tak. - chwila refleksji. Jednak otworzyła z powrotem okienko. - Hej, hej tutaj jesteśmy! 
 No i ten dylemat. Kto zejdzie po zarcie. Wszyscy, niewiedziec czemu, sporzeli równoczesnie na Oliviera.
- Co... No ale dlczaego ja?
- Bo ja się zgadzam, a teraz już już, bo nam pizza wystygnie! - pogoniła go Hannah.
Biedny  Olivier musial na raty wnosic pudelka z pizza, bo troche duzo nam sie  tego zamowilo. Na poczatku panowal maly chaos z dzieleniem czyje jest  czyje, ale dosc sprawnie wszystko poszlo. Gdy juz wszyscy sie nazarlismy  i mielismy pelne brzuchy...
-  Eee... przepraszam, ale czy państwo mi w końcu zapłacicie? - ah, no  tak, biedny chłopak od pizzy stal tam na mrozie a my tu się obżeramy.
 Zrobiliśmy  wiec zrzutę, tacy nas super matematycy, ze chłopak dostał 200hrs  napiwku. A co, raz się żyje, nie? Gdy w końcu dokończyliśmy resztki  naszej kolacji i wszyscy zgodnie stwierdzili, ze nie maja ochoty  wysłuchiwać strasznych historii na dobranoc Detalli, w końcu  opatuliliśmy się w nasze zdobyte derki i poszliśmy spać, bo jakby na to  nie patrzeć, jutro czekał nas dzień pełen wrażeń i śniegu w gaciach.
Pobudka nastąpiła niespodziewanie szybko jak na pewne standardy (przynajmniej kurna te szwajcarskie noo!), bo już o 5:30. Całą ekipę obudził głośny metaliczny dźwięk. Źródłem dźwięku okazał się być rondel uderzany drewnianą pałką, a całości tego obrazu dopełniał gość z gęstym wąsem i w brudnych, roboczych ciuchach. 
- Kurwaaa nieeee, chcą mnie zaaabić! Przyszli po mnie!- Zaczęła się wydzierać Detailli, która w nocy tak zarzekała się, że nic nie może jej wystraszyć, w końcu jest tak zajebiście odważna i w ogóle- Utną mi łeb, zgwałcą mnie a potem wyrzucą zwłoki gdzieś na tym przeklętym pustkowiu!
Nie wiem co bardziej postawiło wszystkich na nogi- tajemniczy dźwięk czy wrzaski Detailli. Najbliżej leżąca Zafira oberwała od spanikowanej koniary kopa w bok, zaspana Ana próbowała dowiedzieć się, co się dzieje, Steve przewracając się na drugi bok mruczał pod nosem, że jak on kurwa nienawidzi poranków,  a reszta próbowała dojść do siebie po tym, co przed chwilą się wydarzyło. 
- Jo żech wom godom, pobudka!- krzyknął tajemniczy-gościu-z-wąsem. Rany, ten wąs zajmuje mu pół twarzy i chyba żyje własnym życiem. Taki typowy Janusz…- Nie wiem czy wiecie kaj wy som?
- Pan do nas mówić…?- zaczął Karim, nadaremnie próbując przekrzyczeć  nadal wrzeszczącą Det, która w swej panice zaplątała się w derki, sturlała ze słomy i wpadła w jeszcze większy szał
- To mnie pożera! Aaaa kurwa nie chcę umierać! Loki! Zaopiekuj się moimi końmi! Dla mnie nie ma ratunku!!!- i stan ten pewnie trwał by dalej gdyby nie James, który postanowił zlitować się nad biedną krzykliwą dziewczyną i przywalił jej w głowę butem.  Od tego momentu w końcu nastała błoga cisza.
- Ni wim co wy tu wyprowiocie panocki ale wiedzcie jedno- jesteście w Ankari.
- No to wiemy- wtrąciła Carla- i co w związku z tym?
- no jak to co… jo wom koni kormić nie byda- odparł Janusz od wąsa i zniknął w klapie w podłodze. Wszyscy oniemieli
- Nie no, zapowiada się zajebisty dzień- mruknęła Chanel.
Wszyscy zaczęli się powoli gramolić ze swoich miejsc.  Trzeba coś było zrobić ze swoim życiem. Ostatecznie ekipa podzieliła się na dwie grupy- jedna, która przejęła się losem koników i rzeczywiście polazła je karmić. Składała się głównie z pracowników stajni, którzy po drodze chcieli zgarnąć Steva, jednak w tym zamierzeniu przeszkodziłam im ja
-ej ej ej panowie i panie! Proszę go zostawić w spokoju!
- Maj, co ty kombinujesz- spytał zaskoczony Steve
- Ej no właśnie, przeca on jest pracownikiem, niech nam pomoże!- powiedział lekko oburzony Nirmala
- To, że wasze pracodawczynie ślą was do roboty, nie znaczy, że ja taka będę. Steve jest tu ze mną na wakacjach!- Na te słowa Steve zrobił wielkie oczy, a Port siedząca na drugim końcu poddasza o mało co nie udławiła się kawałkiem pizzy, który wygrzebała spośród rzuconych tam pudełek.  
Gdy jedni zapieprzali przy koniach, oporządzając je i ich tymczasowe boksy, reszta ekipy została na górze w celu opracowania taktyki mającej wywabić Esmeraldę z domu.
- Nie no fana gościna, fana- stwierdziła Mila pomagając wypakować oszołomioną Detailli z derek- jak tak dalej pójdzie to cały weekend spędzimy na tym poddaszu. 
- Nawet tak nie mów! Przyjechałam tu dla śniegu, kuligu i serniczka!- wrzasnęła Port
- Trzeba wymyślić coś, co ją wywabi z domu. A wtedy odpłacimy jej to nasze spanie na sianie!- zaczęła mówić Ruska
- Tak jeeest! Moje włosy długo zapamiętają tę noc… -mruknęła niezadowolona Agness
- Dobra, dobra ogarnijmy temat! Co może spodobać się naszej pani gospodarz…
- Hmm… Może przystojniak pukający do jej drzwi?-  Zaproponowała Zafira. W tym momencie mój wzork padł na mojego Nicka. Chłopak doskonale wiedział, co się święci…
- O nie nie nie nie nie! Nie ściągnę koszulki, na dworze jest dziesięć stopni na minusie…
- Dziewczyny- uśmiechnęłam się złowieszczo- czy możecie pomóc mojemu ukochanemu ściągnąć koszulkę?
Mimo dzielnej walki, prób poszukiwania wsparcia u kolegów (którzy na wszelki wypadek postanowili jednak się nie wychylać) Nick  siedział nagi od pasa w górę.
- No, to pierwszą część zasadzki już mamy, co dalej?- powiedziałam do dziewczyn, jednocześnie uradowana faktem, że raz kolejny kobieca solidarność zwyciężyła nad słabszą płcią
        Kiedy Esmeralda wciągała na siebie swoje ulubione ciepłe bryczesy, jej uwagę coś przykuło - a może odtrąciło od ciągłego zerkania i zamartwiania się wszechobecnym w domu przewiewem spowodowanym wcześniejszym uszkodzeniem dachu (ile to tej nocy przekleństw poleciało w kierunku pana Zenka i jego latającego busa). Wyjrzała przez okno, a jakaś półnaga istota przemierzała odległość od stajni do domu. Półnaga. W środku bieszczadzkiej zimy. A to chore pojeby.
- Cholera jasna, ja ich po aptekach rozwozić nie będę - mruknęła po nosem, jak najszybciej schodząc po schodach. 
Dwa duże kroki dzieliły ją od otwarcia drzwi frontowych do których ów pan rodem z Ibizy się dobijał, ale nagle przystanęła i pomyślała, jak jej babski umysł płata figle - w dodatku o typowym zabarwieniu kobiecych fantazji, co nie zdarzało się często . Przecież to niemożliwe, żeby ktokolwiek był na tyle nierozważny głupi, aby wyjść w samych spodniach na taką temperaturę.
Otrząsnęła się, odważnie przekręcając klamkę. Nie zdążyła nawet otworzyć drzwi i wpuścić gościa jak to gospodarzowi przystało, ponieważ wspaniały gość pchnął drewnianą taflę niemalże z całej siły, wpadając w objęcia Esmeraldy. Umyślnie, czy nie - tego nie dane jest nam wiedzieć. 
- CHRYSTEPANIEPRZENAJŚWIĘTSZY CO U LICHA - powiedziała tak szybko i piskliwie, że sama się nie poznała.
Dziewczyna odskoczyła jak poparzona (chociaż było całkowicie na odwrót, ponieważ nagi tors chłopaka emanował wyłącznie chłodem) i otworzyła oczy ze zdziwienia. Nie mogła dojść do siebie widząc półnagiego Nicka. Półnagiego, no ludzie!
- A jednak, jesteś głupi - stwierdziła szeptem, kręcąc głową. - Ciesz się, że nie jestem twoją matką, bo nie wiem, co bym takiemu dzieciakowi zrobiła.
- Esme, bądźże litościwa, moja pani!
- Przepraszam? - prychnęła na jego dziwną przemowę.
- Dobra, nie pierdolmy się - westchnął, wchodząc w głąb domu szukając kominka.
- No jasne, przecież pierdolisz się tylko z Maj… - Esmeralda zaśmiała się widząc Nicka przytulającego jej grzejnik. Widocznie rozkoszne ciepło powoli rozpościerało się po ciele chłopaka dając mu tak niewiarygodną ulgę, że nawet nie słuchał Królowej Esmeraldy.
- Słuchaj, daj nam śniadanie - mówił do grzejnika.
Dziewczyna wyjrzała przez okno w kuchni mając nadzieję, że ta diabelska ekipa uchodźców nie wysłała kolejnego śmiałka.
- Esme? - Nick będąc cały czas przyklejony do jego jedynego szczęścia na ten moment, wołał mając nadzieję, że gospodyni już wyciąga jakieś jajka z lodówki i zaczyna pichcić. 
- Ale dla mnie bez boczku, przechodzę na dietę razem ze Stevem, żeby go wspierać - zaśmiał się, nadal śliniąc do kaloryfera.
- Po pierwsze - powiedziała Emeralda, podchodząc do niego od tyłu i okrywając go kocem - Po pierwsze, to u mnie w domu nie znajdziesz żadnego mięsa, nabiału etc., mój drogi. A po drugie, to niech te szoguny to przyłażą i sobie sami robią jedzenie!
- Co… To co ty w takim razie jesz? Styropian??? - Nick najwyraźniej słuchał tylko do momentu, w którym dziewczyna przedstawiała swoje nawyki żywieniowe. - A może żyjesz na listku sałaty, co?
- Och zamknij się, Nick, i sprowadź resztę.
        Chłopak zrzucił z siebie koc, porwał pierwszą lepszą kurtkę wiszącą na wieszaku przy drzwiach i biegiem rzucił się do stajni, na wyjściu upominając Esmeraldę o racjonalnym żywieniu, pięciu posiłkach dziennie, zdrowych zupach oraz fitnessie i mocy uśmiechu. Uśmiechu, którego jej od dnia wczorajszego brakowało.
W skupieniu oczekiwaliśmy powrotu Nicka. Dosłownie w skupieniu, bowiem skupiliśmy się wszyscy jak malutkie kaczątka, coby ogrzać się chociaż odrobinkę. Milka wpadła na pomysł, żeby z kostek siana i słomy zrobić coś na kształt iglo i chociaż sama taka konstrukcja pewnie nie przyniosłaby nam wiele ciepło, to samo jej budowanie i dźwiganie tych balotów pomogło. 
A więc zapakowaliśmy się wszyscy do słomianego iglo, czołgając się przez wejście, żeby czasem się nie zawaliło. Ale nasze starania i tak poszły na marne. Nick zachwycony nowinami, które miał nam do przekazania, wpadł na stryszek z takim rozpędem, że rozwalił słomiane iglo i właściwie nawet się tym specjalnie nie przejął. 
Zniósł mordercze spojrzenia co najmniej dwudziestu par oczu, a przy tym trajkotał tak szybko, że większość z nas była w stanie wyodrębnić jedynie poszczególne słowa. Wtedy te spojrzenia przeniosły się na Majestic.
- Tłumacz… - poprosiła Agness.
Majestic podniosła się z siana, odkaszlnęła trzy razy i niczym profesorka na Harvardzie zaczęła mówić. 
- Nick próbuje powiedzieć, że Esmeralda, chociaż wciąż zagniewana, to jednak zgadza się żebyśmy wbili jej do kuchni i zrobili sobie śniadanie.
Właściwie mówiła coś jeszcze, ale po słowie „śniadanie” zerwaliśmy się z miejsc i wszyscy skoczyliśmy ku otwartej klapie w podłodze. Oczywiście nie przewidzieliśmy tego, że nie zmieści się tam piętnaście osób naraz, więc zanim udało się wydostać zakorkowaną grupkę, minęło kilka minut. Później już grzecznie, gęsiego, zeszliśmy na dół i biegiem puściliśmy się w kierunku domu Esmeraldy. Ta dziura w dachu wyglądała o wiele bardziej urokliwie niż wieczorem… 
Wpadliśmy do biednej chałupy jak stado wygłodniałych wilków, a ci, którzy dotarli tam pierwsi, doznali srogiego rozczarowania. W lodówce nie było ani boczku, ani jajek, ani nawet szyneczki czy serka na kanapkę. Chociaż chwilę wcześniej panował tam ogłuszający zgiełk, to teraz nagle zapanowała cisza. 
Esmeralda stanęła sobie z boku, opierając się o ścianę i patrzyła na oniemiałe twarze z lekko uniesionymi brami. 
- Co? Rozczarowani? - zapytała. - Ojej… A co ja musiałam czuć jak taka banda dzikusów rozje… chała mi dach!? - warknęła na zakończenie i tupnęła nogą. - Za półtorej godziny szykujemy konie, a do tego czasu musicie naprawić to, co zepsuliście – dodała jeszcze, gdy  uspokoiła nerwy.
- A-ale jedzenie… - zaczął Scott, jednak lodowate spojrzenie Esmeraldy natychmiast go uciszyło.
Wtedy usłyszeliśmy, że na podwórko zajechało jakieś większe auto. Zaciekawieni podeszliśmy do okien, żeby zobaczyć, że czterech spóźnialskich uczestników kuligi wysiada właśnie z niedużego busa. Detalli wyszczerzyła się do siebie, a po kilku sekundach zdecydowała, że podzieli się swoim pomysłem z całym światem. 
- SPÓŹNIALSCY NAPRAWIAJĄ DACH! - krzyknęła, na chwilę otwierając okno.
- A my zamówimy pizzę… I przy okazji jeszcze na obiad… i na kolację… Nie ma co się ograniczać – stwierdził Olivier.
- No i prawda. A może zaszalejemy i zamówimy też kebaby? - Nicholas rozejrzał się po tłumie, szukając poparcie, które natychmiast otrzymał.
Tymczasem Miśka i Alex z Lidera oraz Domcia i Kuba z Rhovannon stali na podwórku i próbowali ogarnąć sytuację.
Wyszczerzyłam sie do oszolomionej Domci, machajac jej pocieszajaco na powitanie.
- No, ale, ze o co chodzi? - przemowil Kuba, bo Domcia jeszcze nie do konca ogarniala sytuacje.
 Hannah wskazala glowa na dach domu Esmeraldy. Oj tam oj tam.
- No ale, ze co, ze my to mamy niby naprawic? - zapytala z glupim usmiechem Miska.
 Cala  nasza banda, która jeszcze nie zdazyla sie rozbiec wyszczerzyla sie do  niej. Miny naszych spoznialskich troche sie zmienily.
 Tak  to minal zas poranek. Wiekszosc skusila sie jednak na przezdrowe  sniadanie zlozone z kebabow i pizz, ale nie ekipa BP, ekipa BP obzerala  ekipe Rhovanon, która na stacji kupila se kanapki. Byli tez inni  hardkorowi kuligowicze (takie slowo w ogole istnieje?), tacy jak Mila,  Nicholas i Carla, którzy poszli z buta do najbliszej wioski do  spozywczaka. Wrócili akurat jak prawie wszyscy byli zwarci i gotowi, aby  ruszyc w droge!
-  No wiec, tak... jedziemy... - Esmeralda stanela sobie na podwyzszeniu, w  nadziei, ze ktos zwroci na nia uwage, ze poswieci jej chociaz odrobine  czasu, zeby mogla walnac jakas przemowe organizacyjna. 
 Ale  nic z tego, wszyscy paplali na prawo i na lewo, Domcia zaś wisiała na  telefonie negocjując coś z firma budowlana, krotko powiedziawszy nikt  nic sobie nie robiac z wlascicielki Anarkii. Esmeralda, zas zamknela  oczy, zlapala sie za nos, odetchnela gleboko pare razy i podjela kolejna  probe. Kolejny raz bez powodzenia.
- A pitole to, jak ktoś się zgubi to będzie mała strata dla społeczeństwa. - stwierdziła i poszła zobaczyć czy rumaki z jej stajni już gotowe.
-  MY CHCEMY CZARNYMI I NIE OBCHODZI MNIE JAK TO ZROBIMY, ALE MY JEDZIEMY  CZARNYMI NAWET JEŻELI OZNACZYŁOBY TO ZRZUCENIE KOGOŚ Z SANEK! -  poinformowala wszystkich Maj. No, jak chce to potrafi sie wydzierac.
 Ruska  wiec zeby miec swiety spokoj, pozwolila nam jechac swoimi czornymi  fryzami: Malibu Rose in Winter Rose. Nick, który, jak to ujela kiedys  Maj, na koniach zna sie tyle co my na FIFIE czy GTA, podszedl do dwoch  kobyl, spojrzal im prosto w oczy i powiedzial:
-  Prosze, nie zabijajcie mnie, reszte ok, ale mnie nie... - na jego  nieszczescie Majestic slyszala, i dostal w leb. - no dobra, Maj tez  oszczedzcie. 
 Jako  iż Sky była najmniejsza, najchudsza i te sprawy skończyła z mala  Rowena, Zafira zaś podzieliła się miejscówkami z Domcia i Kuba na  saniach Aragorna i Samotnej, którymi powoził. Miska i Alex skończyli  wraz z przepięknym srokatym Orinem, do san do których zaprzęgnięty był  siwy Clementine's Rush przydzielone zostały 3 chudzielce: Ana, Aaliyah i  Carla. Detalli wraz z Lokim zostali przy swoim rumaku, Fidellisie.  Ruska która po chwili namysłu, stwierdziła, ze jednak zmieści się na  tych małych saneczkach które będą ciągnięte przez małego Corazóna, a ze  ja mu będzie ciężko, to będzie go pchać. Campion miał ciągnąć 3 małe  sanki, jednak miejsc i tak było za wiele, Esmeralda stwierdziła, ze  pojedzie sama, bo to jej koń i jej wolno. Tamanrasset skończył wraz ze  swoimi opiekunami z Jakarty, Nicholasem i Saphirem, Karim i Nirmala zaś  zostali przydzieleni do san Garibaldiego, wraz z Matim i Scottem. Mila z  Mackenzie, podzieliły się Chaos Warem, Antek wraz z Nickiem z Winter  Mist i Loganem, stwierdzili, ze zrobią męskie sanki i zgarnęli dla  siebie Arkenstone'a. Jako iż jak już wspomniałam, miejsc było i tak za  dużo, Libretto ciągnął tylko James'a. Agness wraz ze swoja stajenna  towarzyszka Valentina, dostały Spring Hurricaine'a, a Chanel i Sophie  zostały same. Chanel skończyła z Ardiente, Sophie z Mysterious Flame.  Tak o to, obyło się bez kłótni, wydrapywania oczu, duszenia się,  przygniatania do ziemi i innych tego typu incydentów, z czego możemy być  otwarcie dumni. Gdy wszyscy już się bezpiecznie usadowili na swoich  miejscach po dziesięciu minutach ruszyliśmy w drogę, w poszukiwaniu  przygód i nowych siniaków.
Aali pomyślała wcześniej o tym, zeby wyposazyć całą ekipę w termosy z herbatką. Niektórzy jednak uprzejmie odmawiali, chowając w kieszeniach kurtek piersiówki z czymś, co mogło ich nie tylko rozgrzać, ale zapewnić wesołe humory. 
Zastęp prowadził Garibaldi, który jako weteran takich wędrówek, czuł się znakomicie w zaśniezonym do kolan lesie, do którego właśnie wjechaliśmy. 
Jechałam sobie na samym, samym końcu, próbując dogadać się z Corazonem, który chyba mnie nie polubił i specjalnie próbował najrózniejszych sztuczek, zeby pozbyć się mnie z sanek. Ale hej, przynajmniej było mi ciepło, walczyłam o zycie! Gdybym spadła nikt juz nigdy by mnie nie odnalazł. No moze dopiero wiosną. 
- Szybciej tam! - krzyknęła Mila, która trzymała lejce Chaosa. - Śpicie jeszcze?
- Hej, przecieramy szlaki! Wy sobie jedziecie juz po ugładzonym! - odpowiedział jej naburmuszony Karim.
Miśka wychyliła się z sań i nabrała trochę śniegu, po czym ulepiła zgrabną śniezkę i rzuciła do przodu. W Karima nie trafiła, ale za to oberwał siedzący obok niego Mati, który posłał dziewczynie mordercze spojrzenie. Jego kumple Scott w odwecie za krzywdy poszkodowanego sam zaczął zbierać śnieg i rzucać do tyłu. Z tymze w ogóle nie miał cela, przez co nie raz trafiał w niewinne osoby. Tak właśnie Zafira straciła swój czerwony termos. Kiedy śniezka wybiła go jej z ręki dziewczyna przeraźliwie zaklęła i wstała z miejsca, wypatrując winiwajcy. Kiedy ich spojrzenia się skrzyzowały, wykonała znaczący gest, przejezając palcem wskazującym po swojej szyi. Scott niepewnie zerknął na Nicholasa i Saphira, kuóy siedzieli z nim wtedy w saniach i głęboko zwątpił w to, ze przetrwa ten kulig w jednym kawałku. 
- To był mój ulubiony termos - zaliła się Domci. Kuba udawał niesamowicie pochłoniętego sterowaniem hucułami, byle tylko uniknąć wdawania się w babską rozmowę o tragicznie zaginionym termosie. 
- Nie był nawet twój - ostroznie powiedziała Domcia. - Był Esmeraldy. 
Wtedy obydwie zerknęły na wyzej wspomnianą, która powoziła Campionem dwa konie dalej.Miała bardzo zdeterminowaną minę, która sugerowała, ze planuje morderstwo kazdego uczestnika kuligu po kolei. Sądząc po kurczowo ściśniętych brwiach musiała nas poddawać wyjątkowo wymyślnym torturom. 
Kłusowaliśmy sobie, gawędząc o pierdołach. Raz po raz ktoś rzucał batonikiem, tudziez piersiówką, zeby podzielić się z bliźnimi. Ktoś z przodu zaczął śpiewać kolędy, a przynajmniej tak zdawało mi się, kiedy usłyszałam melodie. W rzeczywistości była to inna wersja znanej kolędy, trochę bardziej... kulinarna? Mniejsza o to. Wazne, ze dobre humory udzieliły się juz wszytskim i nawet przyspieszyliśmy tempo, a niektórzy poczuli w sobie duszę rajdowca, bo na szerszych drogach zaczęli się wyprzedzać. Sky trochę przy tym poniosło, bo kiedy manewrowała między większymi saniami, w końcu któremuś koniowi sę to nie spodoało i próbował kopnąć Wenę, która przyspieszyła i wykonała na tyle ostry zakręt, ze sanki się wywróciły. Młoda została na ziemi, kiedy jej ucyk wesoło pogalopował dalej. 
- Stop! - krzyknęłam, ale udawali, ze wcale nie widzą i nie słyszą. - No ej! Serio! - próbowałam dalej.
- Niech sobie radzi! - odpowiedziała Milka, pokazując mi język.
- Niech biegnie za nami - ktoś inny zaproponował. Chyba James. Zapamiętam to sobie. 
Ale pośmiali się, pozartowali i w końcu się zatrzymali. Cały zastęp stał i czekał azSky zzisjana po biegu dopadnie Rowenę, która wcale nie miała ochoty być złapaną. W końcu się udało i mogliśmy ruszać dalej. 
 I tak oto mamy kolejny dowdów na to, ze kucyki to zle stowrzenia które po prostu chca zawladnac swiatem i powybijac wszystko co znajda na swojej drodze. O dziwo, przez dluzszy czas obylo sie bez ciekawych incydentow. Nudno! Cale szczescie gdy przejezdzalismy przez jakas tam lake, przerazone naszym widokiem stado saren zaczelo spierdzielac gdzie pieprz rosnie. No a jak sarenki moga beztrosko biegac i uciekac po lace, to dlaczego nasze rumaki niby nie? Zas zaczelo sie prawdziwe pieklo. Orin jak sie zabral w las to przez dluzszy czas bylo slychac przerazone wrzaski Miski. Sanki z ekipy Garibaldiego sie... odpiely. Czy tez urwaly, kogo to obchodzi, wazne ze Karim ambitnie zostal ciagniety przez hucula na brzuchu, ambitnie trzymajac w dloniach lejce, o nie nie poddawal sie, pewnie wszyscy wybuchnelibysmy smiechem, gdyby nie fakt, ze sami walczylismy wlasnie o przetrwanie. Nirmala, Mati i Scott zachowali jednak zimna krew i lapali najblizej ich szalejace konie probojac je uspokoic. Nase fryzy poszly galopem, nie jakos szalenczo, ale tak se szly i nie za bardzo mialy cohote sie zatrzymac. Majestic caly czas mowila prrr prrr, Nick sie modlil, bo wiecie on stara sie trzymac jak najdalej od konia sie da.
 - Jedz na konski kulig mowili, bedzie fajnie, mowili. - mruczal w kolko, ale co tam. 
  Ja sie jakos trzymalam, z tylu Steve mial najfajniej, odkryl w sobie zamilowanie do sportow ekstremalnych wyrzucil rece w gore i krzyczal jak na kolejce gorskiej. No psychopata. 
 Szalony kucyk Rowena tym razem dal sie bezproblemowo okielznac mlodziutkiej Olivii, Olympic Glory chyba jako jedyny pozostal niewzruszony cala ta sytuacja, Olivier stal i go trzymal, podczas gdy Hannah lapala w locie lejce Chaos Wara, albowiem Mili sie wyslizgnely. Nastepnie gdy juz je zlapala przejechala pare metrow na butach, potem plecach, potem brzuchu, skonczyla z geba pelna sniegu, ale gdy Chaos odkryl ze cos mu przeszkadza biec szybciej, laskawie sie zatrzymal. 
 - Ale dzentelmen z tego twoje chlopa. - slusznie zauwazyla Zafira.
  Olivier wyszczerzyl sie w strone Hanny, ale gdy zobaczyl jej mine, odkryl ze napiersnik u ich rumaka jest bardzo fasycynujaca czescia szorów. 
 Po chwili cala sytuacja zostala wstepnie opanowana. Fakt, ze wygladalisy wszyscy jakbysmy wlasnie stoczyli giga bitwe na sniezki, nie przeszkadzla nam tak bardzo jak to co miala powiedziec za chwile Chanel.
 - Te, ludzie! A gdzie Miska? Gdzie Alex?
  No wlasnie: gdzie? Esmeralda twierdzila ze Orin pogalopowal prosto, bo tak prowadza slady. Antek podpadl, albowiem podwazyl jej argument, slusznie zauwazajac, ze na polanie jest pelno sladow i trudno cokolwiek zauwazyc w tym sniegu.
  - Geniuszu... ja mowie o tych sladach miedzy drzewami.
  - Aha. - odparl speszony chlopak. 
  A wiec wszyscy sie ogarnelismy, strzepalismy snieg z wlosow, kurtek i te sprawy i ruszylismy gesiego po sladach.
  - Wszyscy zginiemy, wszyscy zginiemy. Te konie to potwory. One zawarly pakt z Innymi i z Yeti. 
- Ciekawa teoria droga Detalli, mysle, ze nadawalbys sie na osobista asystentke pana Macierewicza, wasze teorie o zamachach bylyby wresz bombowe. - Kuba zaczal sie smiac. - he he he, bombowe, czaicie? - wszyscy spojrzeli sie na niego jak na debila, a Domcia rzucila w niego giga kulka sniezka. 
- A moze bysmy tak cos zaspiewali, hmm? - zagaila Majestic. - Nawet wiem co! - i zaczela nucic "Pink Fluffy Unicorns".
 A poniewaz to najbardziej wzerajaca sie w mozg piosenka, po chwili wszyscy sobie spiewalismy. Zgrany z nas chorek, to trzeba przyznac!
  Jechalismy tymi sladami sanek Orina i jechalismy. Nagle na horyzoncie pojawily sie czarne placki. W sensie plamy. W sensie...
  - Czy wy widzicie to co ja widze? - Esmeralda która znalala tereny jechala prodzem a teraz ambitnie mruzyla oczy.
  - O NIE! TAK PEDZIL, ZE AZ MU CZARNE PLACKI ZWIALO! - wszyscy odwrocili sie w strone Agness, ale pozostawili jej wypowiedz bez komentarza. 
  - Hej! Czy to nie jest Orin na tle zasypanych sniegiem drzew? - krzyknela uradowana Zafira.
- Thank you, captain obvious! - krzyknelismy chorem i zblizylismy sie do tinkera.
 Wydawal sie zadowolony, ze juz nie jest sam. Porwal szory, ale na szczescie byl w jednym kawalku. Stal sobie pod drzewami i ogryzal kore. Wszystko fajnie pieknie, ale nigdzie nie bylo sladow Alexa i Miski. 
 - Mowilam, prowalo ich Yeti, albo Inni. - Detalli byla dumna i blada, bo w koncu cos potwierdza jej szalone teorie. 
 - Ta, a za gorka mieszkaja Gumisie, wiesz? Dobra, bez wyglupow ludzie musimy... 
 - Jestem pewien, ze my wszyscy tu jestesmy ludzmi? - Det przerwala Antkowi i uniosla znaczaco brwi.
  Antek spojrzal to nia, to na Esmeralde, stwierdzil, ze "pierdole to" i strzelil focha i poszedl czochrac po szyi Arkenstone'a. 
  - Dzieki, wiesz? Super jestes, BARDZO MI POMAGASZ. - Esmeralda nie byla zachwycona tym, ze to znowu ona musi ujazmic nasza dzika grupe. - Ej ok, to nie jest smieszne, to powazna sytuacja, cos moglo im sie stac, mogli walnac w drzewo, mogli...
  - Mogli ich porwac Inni i Yeti... - przerwala jej Detalli. 
  Zrezygnowana Esmeralda schowala twarz w rekach i oparla sie zrezygnowana o swojego Garibaldiego. 
Dla Detalli byl to znak. Znak, ze to ona teraz przejmuje pleczke i to ona bedzie prowadzic akcje poszukiwawcza. 
- A moze powinnismy gdzies zadzwonic? - podsunal pomysl James.
- A po co? - Detalli spojrzala na niego jak na wariata. - Musimy sie rozdzielic, kazdy niech wezmie jakas gruba galaz, musimy obejsc sie bez walyrianskiej stali, wiec miejmy nadzieje, ze to nie Inni, bo jak to jednak Inni, to po nas.
- Zmien dilera. - rzucil zazenowany Nicholas. 
- SKAZUJE CIE NA WYGNANIE! - pchnela Lokiego w jego strone. - Loki, wygnaj go.
- Ok, wyganiam cie. - powiedzial zrezygnowany Loki.
 Zapanowala dluga, niezreczna cisza. Która pzerwalo glosne "AAAGHHH". Wszyscy podskoczyli przerazeni, Mila zaczela sie wydzierac, Detalli pierwsza schowala sie za pierwszego lepszego konia. Jedynie Domcia która za pozno obczaila, ze cos sie dzieje i zdezorientowana rozgladala sie po ludziach, odkryla, ze to nie Yeti, ze to nie Inni, to po zaspach szedl Alex wraz z Miska na plecach.
 - Nie no, milo ze nas szukaliscie, serio, doceniamy to. - zziajany Alex oparl sie o pierwsze lepsze drzewo.
 - No my wlasnie sie organizowalismy, te! Se wypraszam! - krzyknela oburzona Ruska, które probowala ujarzmic swoja przyjaciolke, bo wiecie Detalli tak sie napalila na te poszukiwania, ze jej sie az smutno zrobilo, ze tak nagle sie pojawili. 
  Okazalo sie, ze po droze sie zahaczyly nasze zguby o drzewo i wyrzucilo ich gdzies w pizdu hen daleko, a poneiwaz nasza grupa do cichych nie nalezala, nie sztuka bylo nas znalezc. No ale, czas nagli, konie sie juz zaczely wiercic i niecierpliwic, postanowilismy, ze w sumie nci nie stoi na przeszkodzie, aby kontynuowac nasza wycieczke. 
  - Te, a wy to niby jak pojedziecie, bo ja nie mam zamiaru dzielic sie sankami, o nie nie nie. - powiedziala Chanel wpychajac sobie do buzi kawalek... paczka?
  - No nie wiem mi tez sie nie usmiecha... ZARAZ, SKAD MASZ JEDZENIE? -  Mila podleciala do dziewczyny, zlapala ja za fraki a przerazona Chanel wyciagnela ze swoich dosc pojemnych kieszeni zmarnowanego zyciem eklerka. 
   Po chwili reszta ludzi chciala i osaczyli ze wszystich stron biedna Chanel która, ku oburzeniu wszystkich, juz wszystko zjadla i juz nic nie miala.
   - Ale z ciebie kolezanka, zapamietam se to na nastepnych zawodach. - burknal oburzony Olivier. 
   - Ekhm. - gdyby spojrzenie moglo zabijac, Esmeralda wszystkich nas juz by dawno wymordowala. Nie no, swojego Antka by oszczedzila. 
   - Tak, tak, juz jedziemy. - rzucila szybko Ruska.
   Jakos sie zorganizowalismy, Alex wraz z Miska stwierdzili, ze pojada na grzbiecie laciatego Orina, bo tak, bo kto im zabroni. No wlasnie nikt. 
 Zawrócilismy wiec i ruszylismy w kierunku w ktorym jechac mielismy od poczatku, no ale problemy techniczne nam przeszkodzily tak? Wrocilismy na polane, konie troche sie podjaraly, ale dalo sie szalone wierzchowce opanowac. Przecielismy wiec polane i wjechalismy w pieknie osniezony las. Konie odpuscily, kucyki nawet tez, atmosfera byla bardzo wesola, Karim wraz z Nirmala robili pelno zdjec, krecili filmiki, bo snieg, co Zafira obserwowala z pewnym rozbawieniem, co przyuwazyla Majestic.
 - No, to juz wiemy co bedzie powodem zartów przez najblizsze pierdyliard lat na Jakarcie. - rzucila gdy mijali nas wraz z dzielnymi huculami Esmeraldy.
 Przeszlismy po jakims czasie do stepa, gdy zaspy sniegu troche utrudnialy koniom przejscie. 
 - Wcale nie prosilam zeby KTOS POJECHAL I ODSNIEZYL NAM SZLAKI TROCHE, WCALE NIE PROSILAM, ANI RAZU NIE PROSILAM, CO NIE ANTEK? - rzucila w strone swego lubego Esmeralda.
 - Oj tam oj tam, histeryzujesz. - Antek wzruszyl ramionami i skupil sie na Arkenstonie który zaczaln sobie wesolo podskakiwac, bo chyba nie spodobaly mu sie placki sniegu spadajace z drzew wprost na jego zacny tyleczek.
  No ale, MY NIE DAMY RADY? Oczywiscie, ze dalismy rade. Ba, nawet wojna na sniezki sie rozpetala. Zdecydowanie osoby powozace nie byly tym zachwycone, ale cala reszta: owszem. A zaczelo sie niewinnie, to tylko Hannah wyszczerzyla sie do Domci, bo Domci refleksy nie wystarczyly aby uchylic sie przed wystajaca galezia, a Domcia oburzona zniewaga Hannyh, ulepila giga kulke i rzucila Hannie, prosto w twarz. Prosto w zeby. Prosto do buzi. Oliviera bardzo to rozbawilo, ale gdy Hannah rzucila mu mordercze spojrzenie i krzyknela "Zrób cos!", przybral bardzo powazna mine i zabral sie do roboty. Szkoda, ze nie trafil tam gdzie trzeba.
  - Brawo, ale masz cela, stary! Moglbys... - skomentowala glosno Agness, Olivier jednak nie dowiedzialby sie co moglby robic, bo Agness dostala w bok glowy od ... no od kogos.
   Rozpetalo sie istne sniezne pieklo, konie o dziwo nie histeryzowaly, mimo ze niektore sniezki ladowaly blisko ich glow, czy tez na ich zadach. Zabawa przednia! Nawet Esmeralda trzymajac w jednej rece lejce, druga lapala snieg i masakrowala osoby które znalazly sie zdecydowanie zbyt blisko niej by mogly uniknac morderczych sniezek wysylanych przez wlascicielke Anarkii. My ucierpalysmy najbardziej, ale to tylko dlatego, ze Nick probojac robic unik wywalil nas wszystkich. Ta, doslownie. Potem nasze fryzy sie przestraszyly, przeciuraly nas jakies 20m, tzn., w miedzyczasie ja, Maj i Nick sie uwolnilismy, ale w przeciwienstwie do Miski i Alexa na naszej drodze nie pojawilo sie zadne drzewo. Steve tylko przyhisteryzowal i zaczal sie cos wydzierac, ze on nie chce umierac,  ale nie wpadl na pomysl, zeby puscic sie sanek. No, ale Majestic uratowala mu dupe, bo do konca trzymala lejce i zatrzymaja rozjuszone rumaki. 
    Ten incydent przystopowal troche ta sniezna wojne i wspolnie zgodzilismy sie, ze czas juz wracac do domu, bo tak troche zimno sie zrobilo a na dodatek zaczal sypac snieg tak gesto, ze ledwo bylo cokolwiek widac. Konie tez wydawaly sie lekko podmeczone, to postanowilismy, ze bez szalenstw, wrocimy stepem.

Jednak śnieg sypał coraz mocniej, coraz gęściej. Z trudem mogliśmy dostrzec następne sanie,  nie wspominając już o drodze przed nami. Nie trudno było zboczyć ze szlaku, dlatego jechaliśmy powoli, uważnie obserwując drzewa, na których od czasu do czasu znajdowały się namalowane farbą oznaczenia. 
Wszyscy kuliliśmy się w saniach, dłońmi próbując zakryć oczy przed tym białym paskudztwem. Tak, paskudztwem, po piętnastu minutach radochy, bo „o jejkuu, jak ładnie!” zaczęło to nas niesamowicie wkurzać. 
Konie także wydawały się być poddenerwowane i chociaż nie sprawiały większych problemów, to jednak widać było, że są czujne i spodziewają się zagrożenia. 
- Możemy szybciej?! - krzyknęła Valentina.
- Przegapimy zakręt! - odpowiedziała jej natychmiast Esmeralda.
To nic, że zamarzaliśmy, bo wraz ze śnieżycą nadeszło ochłodzenie, a to wszystko ciągle postępowało. Było coraz gorzej i wszyscy chcieliśmy przeteleportować się do domu. Niestety nie było takiej opcji. 
Próbowaliśmy wytrzymać, bo zakręt miał się pojawić lada chwila, ale po kolejnych dwudziestu minutach ciągle jechaliśmy tą samą, prostą aleją. W końcu Antek wypatrzył coś, co miało być naszym zjazdem, więc ufnie udaliśmy się w tamte stronę. Jechaliśmy jakiś czas w ciszy, oszczędzając energię.
- BOŻE STOP! STOP! ZATRZYMAĆ SIĘ! - krzyczał ktoś z początku.
Zaskoczeni jakoś wyhamowaliśmy, zjeżdżając na boki, żeby nie wpakować się w sanie przed sobą. Zeszłam z sanek i zawiązałam lejce. Musiałam koniecznie zobaczyć co się stało. Wiatr zmógł się, dlatego szłam krokiem pijaczka, ale w końcu dotarłam na tyle blisko, żeby zobaczyc przepaść kilka metrów przed kopytami koni, ciągnących pierwsze sanie. 
- O rany, mało brakowało… - szepnęłam, wychylając się, żeby spojrzeć w dół. Milka złapała mnie za rękę i pociągnęła, żebym czasami nie wpadła i postukała się w czoło, dając mi znać, ze nie był to mój najmądrzejszy pomysł. - Jakieś 300 metrów – powiedziałam.
- Musimy zawrócić – zawyrokowała Esmeralda.
Niemal wszyscy uczestnicy, zebrali się przy krawędzi. 
- No ale chociaż już wiesz gdzie jesteśmy, co nie? - zapytała Det, ale widząc jej minę wzięła głęboki oddech.
- Nigdy wcześniej tu nie byłam… - westchnęła w odpowiedzi. - A ty? Antek?
Chłopak pokręcił głową. 
- Ale tak czy siak trzeba zawrócić. No już, od końca wyjeżdżajcie na główny szlak.
Posłuchaliśmy go i czym prędzej wróciliśmy na swoje miejsca, by jakoś wyprowadzić konie i sanie ze ślepego zaułka. Kiedy w końcu się udało, przez chwilę zastanawialiśmy się którędy należy się teraz udać. 
- Za trzy godziny będzie już ciemno – wtrąciła drżąca z zimna Sophie.
- Trzy godziny to dużo czasu, na pewno zdążymy – pocieszała ją Chanel, ale sama miała nietęgą minę.
- Okej ludzie, powinniśmy po prostu wybrać losowy kierunek, skoro i tak nie wiemy gdzie jesteśmy – oświadczył Scott, a kilka osób zgodnie pokiwało głowami.
- To może zadzwonimy po pomoc? - zapytał ktoś z tyłu.
- Geniuszu, przecież tu nie ma zasięgu, sprawdzam co trzynaście sekund – warknęła poirytowana Mila, nie przerywając chuchania w zziębnięte dłonie.
- Dobra, to jedźmy przed siebie. W końcu dojedziemy do… czegokolwiek – odezwał się Logan.
- Na przykład do kolejnego urwiska? - jego zapał ostudziła Ana, ale cała reszta stwierdziła, że skoro i tak nie mamy innych możliwości, to powinniśmy wprowadzić ten plan w życie. Ruszyliśmy.
Oczywiście śnieżyca nie ustawała, to byłoby zbyt piękne. Sypało i sypało jakby niebo miało zamiar wykorzystać dziś śnieg przeznaczony na wszystkie zimowe miesiące. Cudownie wybraliśmy sobie dzień na ten kulig. 
Godzinę później dalej byliśmy w lesie, dalej zmarznięci i dalej padał śnieg…
Zaczęliśmy nawet rozważać ulokowanie się na jakiejś miłej polance, rozpalenie ogniska i przeczekanie nocy. 
Jechaliśmy pomalutku, kuląc się na siedzeniach, tracąc nadzieję. 
Wtedy Esmeralda podniosła alarm.
- TUTAJ! TUTAJ SKRĘCAMY, JA ZNAM TĘ DROGĘ! - krzyczała szczęśliwa jak nigdy dotąd. Cały zastęp natychmiast zjechał w leśną alejkę, z charakterystycznym, dziwnie wykreconym drzewem w roli drogowskazu zaraz przy zakręcie. 
- Ale jestes pewna? - odwazyła sie zapytać Ali, ale Esmeralda twardo pokiwała głową, wzrok wbijając w przestrzeń przed nami. 
- Tak - odpowiedziała po chwili.- Jesteśmy całkiem niedaleko stajni. 
Była stanowcza, więc uspokoiliśmy się i cierpliwie sunęliśmy po śniegu. Wydawało mi się, ze nawet przestawało padać, więc juz do reszty ogarnął mnie optymistyczny nastrój. W niecałe dwadzieścia minut dostrzegliśmy między drzewami światło, a chwilę później wyjechaliśmy w lasu i zobaczyliśmy Anarkię na tle szarzejącego nieba. 

- O cholera, udało się! - zawołała Valentina, czym oddała myśli wszystkich obecnych. Cała szanowna wycieczka ruszyła dziarsko w stronę budynków, coraz bliżej celu, został już tylko kawałeczek. Ktoś tam z tyłu w przypływie radości zaczął śpiewać "We are the champions", co zresztą szybko podłapała reszta zespołu. Nie minęło dużo czasu, gdy wreszcie zatrzymaliśmy się na podwórku Anarkii. 
- To będzie pamiętna wycieczka, nie ma co - powiedziałam, po czym wyskoczyłam z sań. Załoga Jakarty w przypływie energii rzuciła się w stronę domu i zaczęli się ścigać, kto pierwszy dostanie się do kuchnii, ale Esmeralda zatrzymała ich spojrzeniem mrożącym krew w żyłach, którym sprawiała wrażenie, jakby chciała nas wszystkich po kolei obedrzeć ze skóry i poddać jeszcze innego rodzaju torturom, ale które w rzeczywistości oznaczało tylko tyle, co 'najpierw ogarniamy konie'. Cóż więc, było w cholerę ciemno i ogólnie praktycznie nic nie było widać, a Esmeralda w obawie o to, co zastanie później, profilaktycznie postanowiła nie wpuszczać nas do stajni, a dopiero potem na noc wprowadzić tam oporządzone już rumaki. Pozostało więc zabrać się za pracę. Jako, że uczestników było stosunkowo wielu, podzieliliśmy się pomiędzy poszczególne konie. Antek w przypływie litości przyniósł nam jakieś latarki, więc nieprzeniknione wzrokiem ludzkim ciemności choć trochę się rozjaśniły. Po jakiś dwudziestu minutach wszystkie dzielne rumaki były już gotowe do wprowadzenia do stajni, zatem tam też zostały, aby spędzić noc, my natomiast dzikim stadem wpadliśmy do domu Esmeraldy. 
- Zimno! - zawołała Zafira. 
- Kto chcę gorącą herbatę? - zapytała Detalli, na co praktycznie wszyscy podnieśli ręce do góry. Praktycznie wszyscy, bo kilku zażyczyło sobie grzaniec, jednak na to nie zgodziła się Esmeralda, bo uznała, że w stanie nietrzeźości uczestnicy mogliby stanowić jeszcze większe zagrożenie dla Anarkii oraz przebywających w niej ludzi, niż normalnie. Gdy razem z Esmeraldą, Ruską i Hannah pobiegłyśmy do kuchnii po jakieś gorące napoje, w pokoju rozpętała się istna wojna o miejsca na kanapie. Akurat otwierałam szafkę w poszukiwaniu kubków, gdy nagle z pokoju dobiegł nas dźwięk jednoznacznie świadczący o tym, że ktoś łbem przywalił w kaloryfer. 
- O ja pierdole, co tam się dzieje! - krzyknęłam i trzymając w dłoni kubek, weszłam do pokoju. Widok bandy ludzi, którzy jednogłośnie uparli się, że chcą zasiąść na kanapie stojącej tuż obok kaloryfera, kłócących się, bijących i gryzących (taa, Valentina w przypływie złości ugryzła Portugalkę za to, że podjęła próbę zrzucenia jej z kanapy) sprawił, że gdyby Hannah szybko mnie nie zatrzymała, jak nic ktoś oberwałby kubkiem w łeb. 
- Ludzie, ogarnijcie się na pięć sekund! - zawołała Ruska, wchodząc do pokoju z kilkoma kubkami z herbatą - picie mamy! 
- Ja chcę grzańca! - prawie zapłakał Steve, Maj natomiast sprzedała mu mocnego łupnia w głowę. 
- WEŹ SIĘ ZAMKNIJ, WIOCHĘ SIEJESZ! - krzyknęła na całe gardło. 
- Nie drzyj się tak! - zawołali wszyscy obecni. Wtedy ktoś z tłumu rzucił propozycję wprost nie do odrzucenia: 
- To co, pizza? 
- Znowu? - westchnęła Valentina, ale jako tako nikt nie przejął się jej uwagą, bo i po co. Usiedliśmy zatem i wręczyliśmy Olivierowi telefon. 
- Co, ale czemu ja? Czemu zawsze ja?! 
- Bo nie ja! - wypaliła Hannah - no dzwoń, ludzie tu głodują, a ty polemizujesz! 
- Ja tylko... 
- DZWOOOOOOŃ! - krzyknęłam chórkiem z Majestic, Detalli i Hannah. 
- Dobra, nie krzyczcie... 
- My zaraz będziemy bić - odparła Hannah - dzwoń! 
- Ale nie patrzcie tak na mnie, bo się boję, że mnie pogryziecie... 
- Spokojna głowa, nie pogryzą, zdaniem dietetyków kanibalizm jest niezdrowy - wzruszyła ramionami Valentina, na co wszyscy obecni spojrzeli na nią z niemałym przerażeniem w oczach. Olivier wybrał numer, zadzwonił, zamówił co było trzeba, odłożył telefon, a my nadal patrzyłyśmy na niego jak czwórka morderców. 
- No co?! - zapytał. 
- Ni... - nagle urwałam, bo zrobiło się w cholerę ciemno. 
- Co się kuźwa dzieje! - krzyknęła Detalli - coś nas atakuje, Yeti! 
- Pewnie przez wasze wariactwa wysadziło korki - odparła Esmeralda, bo czym dała Antkowi znak głową, aby to sprawdził. 
- Ale za tym może stać Yeti! - histeryzowała dalej Detalli - zje nas, porozrzuca kości po podwórku! Loki, ratuj! - dalszą histerię przerwał jej ktoś... ciężko powiedzieć, kto to był, bo nie chciał się potem przyznać, ale przerwał jej bardzo mocnym uderzeniem, na tyle mocnym, że dziewczyna wpadła na kanapę. 
- To co, kiedy będzie światło? - zapytała Chanel. 
- Wtedy, kiedy będzie - odparła Esmeralda - czyli jak ogarniemy, gdzie są latarki! Wszystkie głowy odwróciły się w stronę Antka. Ah, no tak... latarki zostały na zewnątrz i zapewne są już zasypane przez śnieg. No... to... byliśmy w dosłownej czarnej dziurze... 
- Ktoś musi przynieść latarki, bo inaczej nie będzie jak sprawdzić korków! - krzyknęła Esmeralda i oczywiście mówiąc "ktoś" miała na myśli kogoś z naszej bandy oszołomów, nie siebie ani Antka, rzecz jasna. Nikt jakoś specjalnie nie palił się do tego, aby wyjść na zewnątrz, więc pozostało ciągnąć losy. Tym sposobem na eskapadę zostałam wyprawiona ja, Chanel, Detalli i Zafira. Nieco zazdrosnym wzrokiem patrzyłyśmy na siedzącą na kanapach i fotelach grupę, podczas gdy ubierałyśmy ciepłe kurtki, szaliki, czapki i wszystko inne, co tylko się znalazło. Otworzyłyśmy drzwi i... samo wyjście z domu stanowiło wyzwanie, bo cały czas sypiący śnieg, znacznie utrudniał poruszanie się po terenie. Brnąc w białych płatkach po kolana, starałyśmy się dotrzeć do stanowisk, gdzie oporządzałyśmy konie. Szło nam nawet nieźle, pomijając fakt, że jakoś po drodze Chanel zapadła się pod śnieg i dłuższy czas nie mogła stamtąd wydostać, ale w końcu cel został osiągnięty. Wróciłyśmy do domu, dumnie dzierżąc w dłoniach latarki.
- Misja wykonana! - zawołała Zafira, po czym znów zaczęła lamentować - ludzie, jak wy tu zimno macie, u nas jest tak cieplutko zawsze...
Po miłym wieczorze przy kominku z kubkami herbaty w rękach przyszła pora na rozlokowanie gości. Esmeralda dała się przekonać, ze jest zbyt zimno na spanie nad stajnią, chociaz po jej minie dało się wywnioskowac, ze tak naprawde chętnie by nas tam wysłała. Mimo to cierpliwie podawała nam bluzy i kocyki, pokazywała w którym pokoju mozemy się zameldować, w razie potrzeby słuzyła pomocą.  Spałam pod kaloryferem w kuchni, ale przynajmniej było ciepło... Tak czy siak dotrwaliśmy do rana, co zgodnie uznaliśmy za ogromny sukces. I nikt nie miał odmrozeń! Po śniadanku (pizza) zaczęliśmy się pomału zbierać. Rozpoczęło się wielkie pakowanie, a zaraz później wielkie pozegnanie. 
- Wrócimy za rok i zrobimy powtórkę! - krzyknęła Zafira, wsiadając juz do swojego auta. 
Esmeralda i Antek stali przed gankiem, machając nam. Ich twarze skupione, z przyklejonymi uśmiechami, wydawały się sympatyczne, ale po oczach dało się poznać, ze są na skraju wytrzymałości i marzą tylko, zebyśmy w końcu sobie poszli. Trochę jeszcze sobie zartowaliśmy, lekko prowokując dwójkę, ale się nie dali. W końcu koło dwunastej w południe rozjechaliśmy się do siebie. Do następnego razu! :D