001. Rajd z Effie w WHK Anarkia - 10.06.2017

Wszyscy uczestnicy rajdu przyjechali już na miejsce poprzedniego wieczora, żeby dziś z samego rana móc już ruszyć w trasę. I faktycznie, już o 7 rano wszyscy jeźdźcy przygotowywali swoje konie do rajdu. Obyło się na szczęście bez większych akcji, konie chyba postanowiły się zachowywać. 
Punktualnie o 7.30 siedzieliśmy już na swoich wierzchowcach. Ustawiliśmy prowizyryczny zastęp w kolejności Summer Wine, Moon Weapon, Imperial Mohamadia, French Revolution, Hellfire, Genoshia, Ash Winder i ruszyliśmy w drogę. 
Przez chwilę jechaliśmy wzdłuż drogi po której jednak rzadko jeździły samochody. Konie szły spokojnie, pogoda była piękna, a uczestnicy rajdu zadowoleni. Jadąc na przodzie zastępu co chwilę słyszałam jakieś rozmowy czy śmiechy. 
Gdy po około 15 minutach wjechaliśmy w las postanowiliśmy ruszyć kłusem. Kasztanek miał dużo energii, ale postanowił się zachowywać. Chyba podobało mu się że prowadzi tak duży zastęp. Pozostałe konie również zachowywały spokój. 
Przez chwilę jechaliśmy kłusem po leśnej ścieżce, która biegła lekko pod górę. Konie jednak dawały radę bez problemu, w końcu prawie wszystkie z nich trenowały cross lub rajdy. Po jakimś czasie na naszej drodze pojawiła się woda, więc przeszliśmy do stępa i wjechaliśmy do niej. Wszystkie konie jakoś szczególnie się tym nie przejęły, poza Moon Weapon, która idąc bryzgała wodą wszędzie dookoła siebie, tak że cała Agnes, łeb Imperial Mohamadii oraz zad Kasztanka były zupełnie mokre. Na szczęście było bardzo ciepło, więc taki prysznic właściwie był całkiem przyjemny. 
Chwilę jechaliśmy w wodzie człapiąc po dnie górskiego strumienia wraz z jego nurtem. Koniom bardzo podobała się taka forma ochłody i gdy trzeba było wyjeżdżać z wody oglądały się za nią z tęsknym wzrokiem. 
Gdy podłoże na to pozwoliło, ponownie ruszyliśmy kłusem. Niestety tym razem nastąpiło jakieś spięcie między Genoshią a Hellfire, bo nagle usłyszałam kwik i odgłos kopyt uderzających w coś. Obyło się na szczęście bez strat w koniach i ludziach, choć Hellfire na prawdę kopnęła Genoshię i co gorsze trafiła. Ruska obiecała trzymać większy odstęp od kasztanki i chyba jej się to udało, bo do końca terenu był już spokój. 
W końcu wjechaliśmy na łąkę, gdzie postanowiliśmy sobie zagalopować. Samo zagalopowanie odbyło się bez większych problemów, ale niestety trochę nam się zastęp rozjechał. Moon Weapon została trochę w tyle wraz z Ashem i Genoshią, z kolei dwie arabki Imperial Mohamadia i French Revolution wybiły do przodu. Hellfire z kolei znajdowała się trochę na uboczu, ale widać było, że Boksi zrobiła to specjalnie. Na szczęście nikt nie stracił panowania nad końmi i gdy mieliśmy przejść do kłusa pod koniec łąki żaden z jeźdźców nie miał z tym problemów. 
Chwilę stępowaliśmy, bo trzeba było zjechać dość ostro w dół. Rumaki na szczęście poradziły sobie bardzo dobrze, w końcu w większości to zawodowi rajdowcy i crossowcy. Mimo, że droga w dół była dość długa, to konie bardzo dobrze sobie z nią poradziły. Oparły się na zadach i powoli szły w dół. Na dole poczekałam chwilę aż wszyscy zjadą i kiedy upewniłam się, że wszyscy są, ruszyliśmy ponownie przed siebie. 
Jechaliśmy chwilę stępem, bo zrobiło się bardzo gorąco. W lesie było całkiem przyjemnie, ale na łąkach praktycznie nie dało się oddychać. Postanowiłam więc nie wjeżdżać już na łąki i jechać szlakami bardziej leśnymi. 
Tak też zrobiliśmy. Po kilkunastu minutach stępa ponownie ruszyliśmy kłusem. Droga była kręta, trzeba było jechać slalomem między drzewami. Małe konie i araby bez problemu dawały radę, ale Hellfire, Genoshia i Ash jako większe konie miały trochę problemów i ich jeźdźcy musieli wybierać lekko alternatywne drogi. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, a co więcej - jak ktoś dostał gałęzią w głowę, albo skręcił w ostatnim momencie przed uderzeniem w drzewo to śmiał się. 
W końcu wjechaliśmy na długą, piaszczystą ścieżkę na której ponownie mogliśmy sobie zagalopować. Tym razem konie już bardziej trzymały się zastępu, ponieważ droga była węższa, co dawało mniej miejsca do wyprzedzania. 
Przeszliśmy do stępa i daliśmy koniom odpocząć. Wszyscy jechali na luźnej wodzy, a konie parskały i rozglądały się dookoła. Jechaliśmy teraz nad przepaścią, w którą niektóre konie zerkały bez przekonania. Na szczęście żaden nie postanowił się płoszyć. czy świrować. 
Powoli trzeba było wracać. Skierowałam się więc na znaną sobie ścieżkę na której Kasztanek lekko przyspieszył. Nie pozwoliłam mu jednak zakłusować, gdyż musieliśmy pozwolić innym koniom zregenerować siły. Nie wszystkie z nich chodziły na co dzień po górach. 
W końcu ponownie ruszyliśmy kłusem gdy wjechaliśmy na trochę szerszą ścieżkę. Kasztanek zaczynał trochę pędzić, więc przytrzymałam go na wodzach. Bardzo denerwowały go muchy, które o tej godzinie postanowiły wyjść. 
Około pół godziny wracaliśmy do stajni na zmianę stępem i kłusem. Konie były już trochę zmęczone upałem i muchami, a konie naszych gości dodatkowo jazdą po górach i obcym otoczeniem. 
Na ostatniej prostej do stajni przeszliśmy do stępa, żeby dobrze rozstępować konie. W tym momencie zastęp zupełnie nam się rozsypał. Uczestnicy poustawiali się parami albo trójkami, rozmawiali lub śmiali się. 
Gdy dojechaliśmy do stajni rozsiodłaliśmy konie, sprawdziliśmy dokładnie ich grzbiety oraz kopyta. Ash i Kasztanek poszły na padoki, natomiast konie naszych gości do stajni. Miały zostać tam jeszcze kilka godzin, żeby odpocząć przed podróżą do domu. My natomiast udaliśmy się do domu, żeby coś zjeść i wypić mrożoną herbatę.