Zadzwonił budzik, dzisiaj ranny trening z Alagai. Ledwo zwlokłam się z łóżka, ubrałam się ciepło, lecz jeździecko wiadomo. Zrobiłam sobie dużo kawy i w biegu poinformowałam, że Alagai proszę zostawić mi w boksie i nie wypuszczać nigdzie. Dopiłam resztki kawy, która w mig zrobiła się zimna i migiem wyparowała mi z kubka. Pogoda była akurat, słońce lekko przyświecało, śnieg chwilowo nie padał. A co mi tam, jadę w teren. Obiecałam sobie że ruszę dziś siwą, początkowo że ujeżdżeniowo, ale jakoś tknęło mnie na teren :D Wzięłam jabłko dla Shardy i weszłam do stajni. Ponieważ została tam sama, zaczęła gorąco protestować i rżeć. Weszłam do boksu, przywitałam się z nią i dostała upragnione jabłko, troszkę się uspakajając. Poszłam do siodlarni po sprzęt do czyszczenia. Klaczka nie była zbytnio brudna, nie zdążyła się jeszcze ubrudzić. Poza tym, robiła u nas za czyścioszkę. ; ) Wyczesałam małe zaklejki, całość przejechałam plastikowym zgrzebłem a z nóg zdarłam resztki błota rękawicą. Grzywa i ogon były nieskazitelnie czyste, pozostały mi tylko kopyta. Odniosłam szczotki i wróciłam z całym wyposażeniem do jazdy, tym razem nie zapominając o niczym :P Założyłam ogłowie bez żadnych problemów. Postanowiłam jechać w teren w siodle rajdowym. Zawsze to wygodniej. Ochraniacze też już gotowe, poszłam więc po kask i rękawiczki. Pomimo słońca na dworze było nieco mroźno. Wyciągnęłam klacz przed stajnię, dopasowałam jeszcze dokładnie wszystko w siodle, dociągnęłam popręg i wsiadłam na klacz. Ruszyłyśmy stępem na ścieżkę w stronę lasu, obok koni latających po pastwiskach. Gdzieniegdzie było widać jak co niektóre wykopują spod śniegu resztki kępek trawy. Ala była bardzo pobudzona, rozglądała się ochoczo dookoła, ostatnio jeździła tylko na hali, albo jak była w terenie śniegu jeszcze nie było. Teraz spadło go tyle, że aż miło patrzeć. Po długim odcinku stępa, gdy minęliśmy północne pastwisko wjechałyśmy do lasu. Tam ruszyłam kłusem, musiałam uspokajać klacz bo strasznie rwała. Po chwili grzecznie tuptałyśmy sobie równym kłusem. Było bardzo przyjemnie, słońce świeciło, taka przejażdżka że ach. Skręciłyśmy w lewo w dróżkę, gdzie zwykle był galop. Teraz była troszkę zasypana, gdzieniegdzie wystawały większe zaspy. Ruszyłam ją do galopu, tak fajnie przeskakiwała przez zaspy co jakiś czas radośnie delikatnie pobrykując zadkiem. Widać, że sprawiało jej to radość, raz na jakiś czas strzeliła baranka po skoku, ale to już takiego mocniejszego. Jej radosny nastrój udzielił się też mi, a prosta była dosyć długa. Tak dojechałyśmy do końca dróżki, skręciłyśmy w bok i przeszłam do kłusa. Poklepałam klacz po łopatce, ta po galopie co chwila parskała zabawnie wypuszczając z chrap całe chmury pary. Siwa cudnie się prezentowała na tle ośnieżonego lasu. Zwolniłam do stępa, obydwie się rozluźniłyśmy i trochę rozleniwiliśmy. Nagle tylko czuję, jak Alagai wyskakuje do przodu z czterech. Za plecami przeleciała nam urocza sarenka. Tak urocza, a ja miałam zapewniony wyskok z czterech i szaleńczy szybki obrót w drugą stronę w celu obejrzenia tego "potworka". Po kilku chwilach jak emocje opadły a sarenka odbrykała w las klacz mi się na nowo odblokowała :). Odwróciłam się w stronę jazdy i ruszyłam, chwilkę kłusowałam dla uspokojenia klaczy, następnie stęp. Musiałyśmy zawrócić, bo jadąc w lekkim oszołomieniu po sarnie ominęłyśmy skręt, który prowadził do miejsca gdzie koniecznie chciałam pojechać. Po kilkuset metrach stępa nagle przed oczami stanął nam przecudny widok. Lekko ośnieżona "plaża" prowadziła do małego stawiku nad który latem kochamy przyjeżdżać pływać z końmi, to miejsce jest niesamowite, tak magiczne i piękne o każdej porze roku. Ali wcale się nie bała, zaczęła grzebać kopytkiem bo chciała iść dalej, nie była typem stojącego leniuszka. Ja rozejrzałam się dookoła z zadowolonym i nieco tajemniczym uśmieszkiem. Skierowałam klacz w prawo, tam gdzie kierowała nas inna dróżka do domku. Alagai znowu pobudzona, parskała i rozglądała się bacznie za wielkimi "strachami". Czekała tylko na mój znak, kochana. Przeszłam do galopu, przyjęłam wygodną dla Alci pozycję i dodałam. Piasek zmieszany ze śniegiem nie był zamarznięty i spokojnie można było galopować bez problemów, klacz nie zapadała się w dół, spokojnie mogła dodać. Tak, to po prostu kocham. Jechałyśmy tak dosyć długo, zatrzymałyśmy się przed pierwszym mocniejszym zakrętem, wolałam nie ryzykować galopu na takim zakręcie w tej prędkości, przy tej klaczy i tych warunkach. Spokojnie stępem zakręciłam, dałam luźną wodzę i tak pomalutku, ze spokojem, delektując się pogodą wracałyśmy do miejsca skąd wyjechałyśmy dziś w nasz szalony teren. Kłusikiem wjechałyśmy pod górę, tam gdzie uwielbiam robić treningi wytrzymałościowe moim koniom. Różniej wysokości pagórki i różnej gęstości piasek to coś niesamowitego. Potem przeszłam do stępa i długo jechałyśmy najwolniejszym chodem. Następnie odcinek kłusa i wjechałyśmy na tą prostą gdzie ostatnio był galop. Zagalopowanie, tym razem spokojny, dość leniwy galop. Przed łukiem zwolniłam do kłusa i dużo kłusa. Niedługo wyjedziemy na ścieżkę prowadzącą do Lidera. Przeszłam do stępa i powoli jechałyśmy w stronę pastwisk. Wszystkie konie poprzychodziły do ogrodzenia, niektóre rżały, Alagai kilka razy odpowiedziała. Nagle wszystkie się zerwały do galopu, a moja kochana grzecznie szła stępem, mimo iż widać że miała chęć też się puścić galopem szalona. Wjechałyśmy na dziedziniec stajni i zatrzymałam ją przed stajnią dla klaczy. Zsiadłam i zaprowadziłam ją do boksu. Szybko zdjęłam z niej cały sprzęt i odniosłam do szafki. Klacz cała parowała, od razu wzięłam derkę i ubrałam lalkę. Wprowadziłam ją do boksu żeby trochę odsapnęła, dłam jej w międzyczasie sałatkę z marchwi i jabłek, a potem na pastwisko do dziewczyn. Gdy ją wypuszczałam, dostała smakołyka jeszcze na odchodne. Zarżała radośnie do innych klaczy, odkłusowała troszkę i zaczęła się tarzać w śniego-błocie. Ja poszłam się przygotowywać do małej wewnętrznej imprezy która organizowały dziewczyny z okazji urodzin Magdy :)