001. Trening z Zafirą w Selman Arabians - 18.12.2012

Skierowałam się do stajni. Gdy tylko naruszyłam tamtą strefę usłyszałam parskanie Ramadana. 
- Cześć, siwku! – przywitałam  ogiera i dałam mu marchew.
Po wesołym przywitaniu ruszyłam do siodlarni i zabrałam szczotki i pokazowy sprzęt ogiera (prezenterkę, bacik). Wróciłam do niego i zaczęłam czyścić. Nie był nawet taki brudny więc poszło szybko. Założyłam mu prezenterkę wzięłam bat i ruszyliśmy w stronę hali.
Gdy doszliśmy na miejsce puściłam go żeby wyładował trochę swojej energii. Ja w tym czasie pobiegłam po smakołyki. Gdy wróciłam złapałam ogiera i zaczęłam trening. Najpierw obeszłam z nim kilka razy halę stępem. Potem machnęłam bacikiem i ruszyliśmy kłusem. 
- Spokojnie – powiedziałam do ogiera który zaczął się denerwować. Po paru minutach ogier zgubił rytm i zwolniłam go do stępa żeby odpoczął. Obeszliśmy połowę hali i machnęłam bacikiem, tym razem szło nieźle ale brakowało mi czegoś. Przybliżyłam się do niego i dotknęłam bacikiem łopatki ogiera. Teraz szedł pięknym typowo pokazowym kłusem. Zwolniłam do stępa i poszłam z nim na środek hali. Zatrzymałam go i stanęłam naprzeciwko niego. Podniosłam bacik do góry a siwek stanął pokazując piękną łabędzią szyje. Poklepałam go i cmoknęłam kilka razy by przeszedł do galopu. Ale Ramadan miał mnie najwyraźniej gdzieś. Więc cmoknęłam i machnęłam bacikiem. Tym razem ogier ruszył z miejsca jak strzała. Musiałam go trochę przystopować, ale biegł bardzo ładnie. Zatrzymałam go i jeszcze kilka razy potrenowałam pozycję „stój”, za każdym razem ogier prezentował wspaniałą pozycję. Poklepałam go i postanowiłam poćwiczyć stawanie dęba. Stanęłam naprzeciwko ogiera i uniosłam rękę w górę, Ramadan stanął, ale zbyt nisko, więc spróbowałam jeszcze raz. Teraz stanął perfekcyjnie. Dałam mu w nagrodę marchewkę i zaczęłam uczyć go ukłonu. Wzięłam lewą nogę konia i powoli zaczęłam ją przyciągać do siebie; ogier nie załapał początkowo o co chodzi i zabrał mi swoją nogę. Spróbowałam jeszcze raz, znów się nie udało. Podarowałam sobie na dziś tę naukę i dałam mu marchew za wspaniałą pracę. Skierowaliśmy się do jego boksu. Zdjęłam mu prezenterkę i jeszcze raz poklepałam.
Odniosłam sprzęt do siodlarni i poszłam do Kamila.
- Już skończyłam – powiedziałam do chłopaka.
- No i jak poszło?
- Nieźle, ale trzeba będzie jeszcze nad nim popracować.
- To prawda… – Kamil uśmiechnął się i pstryknął mnie w nos.
- Ej!
- Nie jęcz i chodź zjeść!
I poszliśmy na obiad (pyszna pizza!)