Zdecydowałyśmy się na drobny skokowy trening. Drobny w sensie z przeszkodami sięgającymi do kolan, a że większość konie by się nudziła – wybrałyśmy dwie sierotki i nowicjusza. Chociaż stałym jeźdźcem Dramata jest Louise, to dzisiaj zastępowała ją Sky. Młoda jakoś wywinęła się od pójścia do szkoły, więc zagoniłam ją do stajni.
Przygotowałyśmy sobie sprzęt, każda w innym kolorze, a następnie przystąpiłyśmy do czyszczenia naszych wierzchowców. Ariel uświnił się na padoku i za nic nie mogłam pozbyć się wszystkich zaklejek…
- Chłopie, naucz się zachowywać czystość – powiedziałam mu, licząc, że zmieni swoje zachowanie, ale po minie poznałam, że wcale nie zamierza.
Dramat był stosunkowo grzeczny, a Cargan zaprezentował się od najlepszej strony i zachował cierpliwość do samego końca. Ubrałyśmy konie w sprzęcior i jazda na halę.
Hala była ciemna i zimna, ale szybko to naprawiłyśmy. Lilia włączyła lampy i nastawiła ogrzewanie. My tymczasem podciągnęłyśmy popręgi i wskoczyłyśmy w siodła, a trzecia amazonka dołączyła po krótkiej chwili.
Rozeszłyśmy się na wszystkie strony, chcąc przeprowadzić indywidualną rozgrzewkę. Na hali znajdowało się mniej więcej dziesięć przeszkód, między którymi manewrowałyśmy sobie w żwawym stępie. Ciągle zerkałam czy Sky radzi sobie z Dramatem, wiedząc, że kucyk lubi pokazywać rogi, ale wyglądało na to, że raczej dobrze im się razem pracuje. Oczywiście Dram nie byłby sobą, gdyby od czasu do czasu nie próbował wyrwać wodzy, ale jak na niego to było całkiem nieźle. Sky była stanowcza i nie dawała sobie w kaszę dmuchać.
Cargan był bardzo niepewny i ostrożnie stawiał każdy swój krok. To była jego pierwsza jazda w nowym domu, miał wolne z powodu urlopu Lilii po Mistrzostwach Kucy. Dzisiaj w końcu musiał sobie przypomnieć jak to jest mieć kogoś na grzbiecie. Wyglądał jak skradający się kot, ale z każdą minutą poruszał się coraz pewniej. Z pewnością dużą zasługę miała w tym doświadczona amazonka, która wysyłała koniowi odpowiednie sygnały. Pozwalała mu obwąchiwać stojaki i rozglądać się, żeby zobaczył, że nie ma tu nic strasznego.
Ariel, jak to Ariel był ospały i nie miał zbyt wiele chęci do pracy, ale mimo to starał się, bo nie chciał mnie rozczarować. Kochane konisko zawsze przyspieszało, kiedy dociskałam łydki i cmokałam, ale po kilku krokach już zwalniał, więc nasza jazda już od początku była bardzo aktywna…
Wszystkie trzy kręciłyśmy duużo wolt i praktycznie cały czas robiłyśmy jakieś zawijasy wokół przeszkód. Czasami zatrzymywałyśmy się, niekiedy przy okazji cofając się o kilka kroków. Dramat wtedy trochę się buntował. Zdecydował, że nie cofnie się i koniec! Ale Sky po kilku próbach udało się go nakłonić. Po dwóch krokach zatrzymała go, zanim zdążył się naburmuszyć i pochwaliła. Od tego momentu kucyk był już bardziej chętny i zaczął pracować na serio.
Cargan miał drobne niepokoje, czasami lekko odskakiwał od ściany, gdy usłyszał jakiś głos po drugiej stornie, ale stopniowo robił to coraz rzadziej, aż w końcu zupełnie przestać i zaczął iść już normalnie, całkiem żwawo i skoncentrował się na pracy.
Ariel był trochę sztywny, ale szybko sobie z tym poradziliśmy. Później wyginał się jakby był z gumy, a kiedy przyszedł kłus – szło mu nawet jeszcze lepiej. Samo przejście było niczym przelanie się z naczynia do naczynia, ale jednak truchtaliśmy – sukces! Ładnie reagował na sygnały i chociaż były to reakcje krótkotrwałe, to jednak były.
Wszyscy kłusowaliśmy sobie i robiliśmy masę serpentyn i wolt. Często też ćwiczyliśmy przejścia i zatrzymania z kłusa oraz ruszenie kłusem ze stój. Najlepiej radził sobie z tym Cargan, jako ten najszybszy i najzwinniejszy. Wyglądał na zadowolonego, jakby ta jazda sprawiała mu niemałą frajdę. Z niecierpliwością wyczekiwał poleceń, a kiedy nadchodziły – wykonywał je natychmiast. Dramat też radził sobie super, zaniechał już swoich gierek i zachowywał się grzecznie. Czasami tylko machał głową, ale poza tym nic.
Ariel truchtał sobie i ładnie robił to, o co go prosiłam tylko dwa racy wolniej. Ale nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, a poganianie go bez przerwy wydusiłoby ze mnie całą energię.
Po rozkłusowaniu przeszliśmy w galop. Każdy w tym samym kierunku, ale w wielkich odstępach. Zwróciłam uwagę na świetne zagalopowanie Dramata, który zaczął się zbierać i nie stracił poprawnego ustawienia przy zmianie chodu. Cargana trochę poniosło – podniósł głowę i dzida – ale trwało to tylko chwilkę. Lilia szybko go ogarnęła i patatajali sobie w porządku.
Po kilku okrążeniach zmieniliśmy kierunek. W teorii każdy miał zrobić lotną, a praktyce udało się to w pełni Carganowi i w ¾ Dramatowi, który dostał zbyt słaby impuls i na chwilę przeszedł do kłusa. Ariel od razu przeszedł do kłusa, nie zawracając sobie głowy nawet jedną próbą. Ale galopowaliśmy sobie w drugą stronę.
Wtedy w końcu nadeszli panowie – Blaze i Zen, którzy mieli przybyć piętnaście minut wcześniej i ustawić nam drążki.
- Sorry, już działamy – Blaze rzucił tylko i teleportował się do magazynku, zabierając ze sobą przyjaciela.
Kiedy my się wygalopowywaliśmy, oni ustawili drążki a obok cavaletti.
Zwolniłyśmy do kłusa i po kolei przejechałyśmy sobie to pierwsze, skupiając się i motywując koniska. Cargan puknął, bo rozproszył go odgłos traktora, natomiast Dramat poradził sobie bezbłędnie. Ariel ledwo powłóczył nogami, więc usłyszałam trzy miarowe puknięcia, ale dwie belki przejechał ładnie. Za drugim razem udało mi się go nakłonić do bezbłędnego przejazdu, tak samo jak udało się to dwóm pozostałym.
Cavaletii wyglądały mniej więcej tak:
x. x' x. x'
Cargan pięknie podnosił kopyta i nawet opuścił łebek. Nie stuknął ani razu i wesoły pojechał na drugi koniec hali. Dramat musiał postarać się bardziej i szło mu fantastycznie, jednak poległ na ostatniej. Ariel o dziwo obudził się na tyle, by przejechać na czysto. Sama byłam w szoku, ale obydwoje bardzo się staraliśmy. Poklepałam go i pojechałam dalej, by zrobić miejsce dla Dramata, uskuteczniającego drugie podejście – bez puknięcia.
Przyszedł czas na skoki.
Dark Clementine
Jako nasz nowy nabytek ma jeszcze dużo luzu, a jego główną dyscypliną jest ujeżdżenie, więc skoki miały być spokojne. Nie mniej jednak trzeba było go zapoznać z naszymi przeszkodami i otoczeniem.
Krzyżak: 30 cm, stacjonata: 40 cm, okser: 40 cm, doublebarre: 50 cm, szereg: stacjonata: 30 cm i stacjonata: 40 cm.
Lilia płynnie wypchnęła go do galopu, a koń z lekko uniesioną głową palił się do skoków. Wykonała woltę, by ostudzić jego zapał i pomogło, więc na spokojnie najechali na krzyżaka. Cargan niepotrzebnie zdrobnił kroczki przed przeszkodą, a mocniejszy impuls ze strony amazonki potraktował nie jako prośba przyspieszenia, a nakaz poderwania się do skoku, co zaowocowało dziwnym podskokiem, przypominającym dziwne bryknięcie. Otrząsnął się na długiej prostej ścieżce, która prowadziła go do stacjonaty. Lilia pilnowała by szedł równym tempem i żwawo, dzięki czemu skok został oddany poprawnie. Koń miał spory zapas, podkurczył nóżki i wyciągnął pyszczek. Po dość ostrym zakręcie ładnie zaatakował oksera. Wyglądało to płynnie i jednocześnie było szybko. Parsknął sobie z zadowolenia, a na doublebarre'a, najechał ze zwiększoną energią. Z impetem wybił się i przefrunął nad belkami, jak rasowy skoczek. Chyba tak się właśnie poczuł, bo od razu nabrał wigoru, ustawił się jak należy, uważał na kroki… Na szereg najechał z pewnością siebie i pięknie poderwał się do skoku. Po trzech foulach skoczył drugą część szeregu. Zero zrzutek, duże zapasy niemal nad każdą przeszkodą, świetna technika i co najważniejsze – uważał na polecenia i realizował wskazówki wydawane przez jeźdźca.
Ariel
Bardziej koń dla ozdoby, koń pokazowy, niźli sportowiec. Chciałam go tylko trochę ruszyć zaskoczyć podskokami i sprawić frajdę. Nie spodziewałam się nie wiadomo czego – ot, dobra zabawa.
Krzyżak: 30 cm, szereg: 30 cm i 40 cm, okser: 40 cm, stacjonata 30 cm, doublebarre: 45 cm
Przeszliśmy do wolnego galopiku i po przejechaniu połowy okrążenia skierowaliśmy się na krzyżaka. Ariel nie bardzo wiedział co zrobić, więc mocniej ścisnęłam go łydkami i nieco rozszerzyłam wodze, nie dając mu ucieczki. Upewnił się, że ma biec prosto i skoczył. Byłam z niego taka dumna, że od razu mu to powiedziałam. Zaskoczony własnym osiągnięciem sam z siebie przyspieszył i pogalopował na szereg. Na wszelki wypadek mocno go pilnowałam i cmoknęłam tuż przed wybiciem. Skoczył bardzo ładnie, ale ciągle czekała druga stacjonata, więc nie zwalnialiśmy i po trzech krokach znowu poderwaliśmy się do lotu. Arielowi bardzo się to podobało i nie musiałam go już wcale popędzać. Dłuższą, bo prawie 100 metrową drogę do oksera pokonaliśmy szybkim galopem, a trochę przed przeszkodą zwolniliśmy i na spokojnie oddaliśmy ładny skok. Nie widziałam tego z boku, ale wydawało mi się, że wyglądało nieźle. Stacjonata poszła świetnie, ale bałam się najwyższej i ostatniej przeszkody. Dawałam koniowi bardzo jasne sygnały i dawałam znać, że nie ma co się bać, że da radę. Uwierzył mi, chociaż już przy wybiciu miał moment zawahania. Ale nie było odwrotu – skoczył! I nie potrafię opisać mojej radości, gdy belka, która zadrżała pod wpływem lekkiego uderzenia jego kopytem zdecydowała się pozostać na miejscu.
Ariel był bardzo dzielny, słuchał poleceń i potrafił zaufać jeźdźcowi. Spodobało mu się skakanie, ale bez mocnego impulsu może odmówić skoku.
Dramat
Mała zadziora była dość nieprzewidywalna, ale dobrze dogadywała się ze Sky. Chciałam żeby spróbowali przynajmniej wyrównać rekord Dramata, bo nie miał problemów, nad którymi moglibyśmy pracować.
Krzyżak: 40 cm, stacjonata: 55 cm, doublebarre: 65 cm, szereg: stacjonata: 50 cm i okser 70 cm, okser 90 cm, stacjonata 100cm
Zagalopowali na zakręcie niedaleko krzyżaka i najechali na niego szybkim tempem. Sky chciała wyhamować konia, ale on nie miał na to ochoty i parł na przód, przez co sam skok wyglądał nie ładnie, ale zapas był spory. Zanim dotarli do stacjonaty amazonka ogarnęła konia, który już wolniej i dokładniej zaatakował stacjonatę. Dostał luz tuż przed wybiciem, co zmotywowało go do użycia sporej dawki energii. Śmignął nad przeszkodą z pięknie złożonymi kopytkami, baskilując. Łagodnie wylądował i na spokojnie wszedł na łuk, który zaprowadził go do doublebarre'a. Dramat nie próbował buntów, posłuchał Sky, która wytrwale utrzymywała raczej wolne tempo, zwracając uwagę konia na dokładność, a nie jak najszybsze pokonanie parkuru. Skok wyglądał genialnie i miałam ochotę bić brawo dla techniki kucyka, ale ten postanowił, że woli przyspieszyć, a że Sky wcale nie uznała tego za dobry pomysł – zdenerwował się i zaczął machać głową, chcąc za wszelką cenę wyrwać wodze. Sky się nie dała, wykręciła dużą woltę, wykazując się cierpliwością i uporem. Dramat zdał sobie sprawę, że to nic nie da i w końcu odpuścił. Spokojnie skierował się na pierwszą przeszkodę szeregu i pokonał ją bez najmniejszych problemów, a po pięciu krokach ochoczo oddał skok nad okserem. Chwila luzu i za chwilę patatajali w stronę sporego oksera. Kucyk znowu zaczął się napalać, ale już nie tak mocno i dał sobą sterować. Wybicie było jednak dość słabe, co poskutkowało niskim lotem i strącenie jednej poprzeczki. Ale nie pozwolili sobie na rozproszenie i stanowczo zaatakowali ostatnią przeszkodę, która była metrowa stacjonata. To było wyzwanie dla Dramata i on chyba to wiedział, bo szedł bardzo skupiony, czuły na pomoce i zawzięty by dać radę. Wybił się w idealnym miejscu, z impetem i przepięknie przeleciał nad drągiem, z dosłownie półcentymetrowym zapasem. Sky poluzowała wodze i klepiąc go po szyi pozwoliła mu na parę radosnych, rozluźniających bryknięć.
Podobało mi się to, że po każdym buncie dość szybko wracał do normy i łapał kontakt. Co prawda wciąż nie jest dość cierpliwy, ale wydaje się, że stara się coraz bardziej. Wiem, że uwielbia skoki i nie ma mowy żeby wyłamał – musi spróbować, zawsze w siebie wierzy.
Postanowiłyśmy pokręcić się na drążkach i cavaletkach w ramach rozluźnienia w kłusie. Ariel radził sobie o wiele lepiej, szedł raźniej i wcale nie musiałam go popędzać. Cargan zupełnie się nie bał i wyglądał na konia, który ma w nosie cały siat i liczy się tylko jeździec. Ochoczo biegał nad drągami, podnosząc kopytka najwyżej z nich wszystkich. Dramat był za to tym najbardziej zmęczonym, dlatego Sky szybko mu odpuściła i zwolniła do stępa. Później do niej dołączyłyśmy i na luźnej wodzy kręciłyśmy się po tej hali, aż w końcu zapadła decyzja o zsiadaniu.
Koniska zostały wyklepane i odprowadzone do boksów, gdzie zdjęłyśmy sprzęt i nagrodziłyśmy je kilkoma marchewkami.