004. Spęd bydła z Mirandą w Apple Garden Stud - 01.07.2014

Z dziewczynami uznałyśmy, że trzeba ruszyć krówki, bo od jakiegoś czasu mogą mieć problem z pozyskaniem rozsądnej ilości trawy. Postanowiłyśmy zrobić mały spęd, jednak gdy Erick zaproponował poćwiczenie cuttingowych manewrów, jakoś nie byłyśmy w stanie odmówić. Całą bandą wzięliśmy z siodlarni wszystko co było potrzebne, następnie każdy dosiadł swojego spędowego wierzchowca. Młoda sprowadziła sobie Milvę, ja wzięłam Duna, Mirr wzięła Bajkę a Erick postanowił spróbować jechać na Whiskym, który jako jedyny stał w stajni. 
Gdy każdy osiodłał swojego potworka, dosiedliśmy koni i ruszyliśmy na ścieżkę. Milva komfortowo czuła się na luźnych wodzach, z kolei Dun w obecności Whiskyego czuł, że musi chronić „swoje” stado. Musiałam mieć go na krótszych wodzach i pilnować jego zadu, by aby nie wystrzelił w kierunku gniadego. Bajka człapała sobie na luźnych wodzach, łypiąc oczętami wokół, czym przypominała Mirr, która często się zamyślała i również skupiała się na krajobrazach. 
Poprawiłam filcowy kapelusz i usiadłam głębiej w siodle. Zerknęłam do tyłu na Ericka. 
-Jedziemy główną aleją, potem skręt przez pole, rzeka i…
Chwilę się zastanawiał. 
-Myślałem raczej, że zjedziemy później. Kawałek lasem, rzeka, las, polana i spęd. 
Tym razem to ja spędziłam chwilę na myśleniu. 
-Rzeka tam jest bardziej rwąca. Bajka i Milva nie dadzą sobie rady. 
Chciał coś powiedzieć, ale uniemożliwiłam mu to ruchem dłoni. 
-A może my pojedziemy dalej, a one już tu skręcą? Łatwiej przejadą. Potem zawrócą i spotkamy się na wyjściu z lasu. 
Skinął głową. 
-Dziewczyny!- krzyknął, po czym wyjaśnił plan działania. Po zakończeniu się ogrodzenia skręciły w prawo, na wielką polanę, kończącą się w oddali rzeką. Dun zdawał się być zdziwiony tym, że jego stado się od niego oddaliło, a on sam stał się bez argumentu w dyskusji z Whiskym. Przystanął, nastawił uszy w ich kierunku i zarżał cieniutko, niczym mała klaczka. 
Bajka i Milva, kłusując po otwartej przestrzeni, mało się przejęły lamentem ich kolegi. 
-Może my też ruszmy szybciej- stwierdził Erick, po czym bez mojej odpowiedzi sam ruszył kłusem. Wykręciłam bułanego na szlak i sami też ruszyliśmy tym chodem. 
Gdy wałach szedł z tyłu, wydawał się być o wiele spokojniejszy bez obecności klaczy. Nie musiał już o nic walczyć i byli teraz jak równy z równym. 
Wkrótce dojechaliśmy do lasu, gdzie skręciliśmy ścieżką w prawo. Po kilkuset metrach dojechaliśmy do rzeki. Tego dnia wydawała się być wyjątkowo rwąca. Whisky zdziwił się, wyciągając łeb i przypatrując się wodzie. 
-Może Dun przodem- powiedział Erick, ustępując nam miejsce. Skinęłam głową i ruszyliśmy z bułanym przodem. 
Na szczęście dało się przemieścić w miarę bezpiecznie wałem- największym problemem stawało się ześlizgnięcie z konia- jeśli koń spadł na prawą stronę, mógł obić się o żerdzie, z których zbudowany był wał, mając wątpliwą szansę na wdrapanie się na górę- rzeka wbijała na dół. Jedyną ewentualnością zostawała próba przepłynięcia rzeki, jednak istniało duże prawdopodobieństwo na spore poobijanie się, nie mówiąc już o zmiażdżeniu nogi jeźdźca…
Jeśli zaś koń spadłby na lewo, para jeździec-koń poszłaby razem z nurtem rzeki, mogąc wpaść na powalone drzewa i wielkie głazy stojące na drodze. 
Dun uważnie patrzył pod nogi, mając doświadczenie poruszania się na tej ścieżce. Nie przeszkadzał mu potok opływający jego nogi. Szczęściem chodził różne traile, więc miał świadomość własnego ciała. Cali i bezpieczni już na drugiej stronie, obejrzeliśmy się. Whisky szedł bardzo uważnie, głośno dmuchając przez chrapy i wydając z siebie zabawne dźwięki. 
Gdy obydwoje byliśmy gotowi, Dun postanowił się niespodziewanie otrzepać, po czym ruszyliśmy galopem leśną, piaszczystą ścieżką. Gdy wyjeżdżaliśmy z lasu, zauważyliśmy stojące na polanie dziewczyny i ich amazonki. Mirr widząc, że się zbliżamy, i że Dun bryka z podekscytowania otwartą przestrzenią, same też ruszyły galopem w kierunku stada krów. Wkrótce krowy zorientowały się przypuszczoną na nie szarżą i same zaczęły biec. Zwolniliśmy, by móc mieć je pod większą kontrolą. Nie widziały problemu w tym, że prowadziła je gromadka koni. Praktycznie żadna z nich nie chciała się odłączać- jedynie raz jedna krówka postanowiła zdezerterować, jednak reakcja Bajki była niesamowicie szybka, więc jej się to nie opłaciło. Po przejechaniu polany wszyscy sprawnie przekroczyliśmy tę samą rzekę, która nieopodal naszego rancza była raczej do kolan, więc przebiegnięcie jej nie stanowiło dla nikogo problemu. Wpędziliśmy stado na pastwisko, które aktualnie było wprost zarośnięte wysoką trawą, a było połączone z naszą krytą halą. Krótko mówiąc- mogły tu stacjonować kilka dni, a my mogliśmy skorzystać z ich pomocy w trenowaniu naszych koni. Zadowoleni zamknęliśmy bramę, po czym wyjechaliśmy innym wyjściem, które szczelnie zamknęliśmy. Rozsiodłaliśmy koniska, po czym wypuściliśmy na pastwiska.