003. Teren z Szymonem w Rancho Arisha - 28.10.2014

- Amelia, gdzie ty walnęłaś owijki Tropki!? - darłam się z siodlarni do nastolatki własnie czyszczącej Mini w jej boksie.
- COO?!
- GDZIE SĄ OWIJKI TROPKI?!
- Nie wiem! Gdzieś tam są!
Ech, czyli się nie dowiem. Siodlarnia wyglądała, jakby przeszedł w niej huragan, jako, że ostatnio zaniedbałam codzienne porządki w niej, przez co nic nie szło w niej znaleźć, a jako, że była dziś u nas Amelia mieliśmy zamiar wybrać się w trójkę razem z Szymonem w teren - trochę dla rozluźnienia, trochę dla sprawdzenia, jak Bajka sobie w nim poradzi. Tyle, że najpierw trzeba było przygotować konie... a do tego potrzebny był sprzęt... który był w połowie pogubiony. Ech. Ostatnio przecież kupiłam tyle nowego sprzętu, a tu nic nie ma... jak w typowej, damskiej szafie.... nie w mojej rzecz jasna, w końcu ja kasę wydawałam na ładne końskie rzeczy, zamiast na siebie.
Na całe szczęście owijki udało mi się po jakimś czasie znaleźć i wróciłam do stojącej w boksie Tropki, aby ją do porządku osiodłać. Ja miałam jechać właśnie na niej, Amelia - rzecz jasna - na Mini, zaś Szymon na swojej Bajce.
Gdy wszyscy byliśmy gotowi, wyprowadziliśmy konie na zewnątrz i zaczęliśmy na nie wsiadać.
- Nie jedziemy na długo, nie? - spytała Amelia.
- Jak zaraz zrobi się ciemno to nie będzie fajnie... a trzeba jeszcze za dnia stajnie ogarnąć.. i karmienie najlepiej. - odpowiedział jej Szymon.
- A treningi? Będę mogła jeszcze na Doona wziąć po powrocie?
- Nie wydaje mi się, by jeszcze było jasno, Ami, a na nim już Szymon dziś siedział. Dobra, jedziemy, trzeba wjechać do tego lasu przed zmierzchem.
Ruszyliśmy, powoli prowadząc konie. Bajka pod Szymonem była grzeczniutka i spokojna: zdobył jej zaufanie niemal w pełni i na prawdę nieźle do siebie pasowali. Że też nie mamy bydła! Mogłaby u nas zostać. A tak? Oboje zgadzaliśmy się z tym, że szkoda marnować takiego konia, szczególnie, że i do hodowli jak najbardziej mogła się nadać. U nas możliwości rozwoju miała na prawdę ograniczone.
- Podkowa, trzeba zacząć ogarniać trasę na ten cały twój giwezdny rajd... - usłyszałam głos Szymona, gdy wjeżdżaliśmy do lasu.
- Ech, wiem, wiem. Mówię o tym od dobrego tygodnia. Prąd ogarnąć trzeba, światła, to wszystko...
- To co, jutro po zmierzchu jedziemy na żywioł ustalać trasę?
- Co powiesz na jutro po świcie? Hm?
- Jak jasno będzie? To ty chciałaś adrenaliny, nie ja. Jak hardcore, to hardcore.
Odwróciłam się w jego stronę, gromiąc go spojrzeniem, czym wywołałam tylko jego śmiech. Amelia również się zaśmiała.
- Spina się - stwierdziłam, rzucając przy okazji okiem na Bajkę.
- Odrobinkę - przytaknął.
Jechaliśmy stępem przez jakieś pięć minut prowadząc niezbyt zobowiązującą choć jak najbardziej miłą rozmowę. Bajka nieco się rozluźniła, jednak dalej nie wszystko było tak, jak należy; Mini zaś, jak i Tropka jechały grzecznie, jak na nie przystało. Ponieważ wjechaliśmy na szeroki szlak postanowiliśmy zakłusować. Chyba zdziwiło to arabkę, bo ta zareagowała z lekkim opóźnieniem, jednak dwa pozostałe konie nie miały z tym problemu. Jechaliśmy w tym chodzie blisko dwadzieścia minut, rozmawiając już jednak nieco mniej i pilnując odpowiedniego, rytmicznego tempa naszych wierzchowców, co wcale nie było najłatwiejszym zadaniem: teren lekko się wznosił, męcząc konie, a Bajka nie dość, że normalnie miała z tym problem, to jeszcze teraz czuła się wyraźnie nieswojo. Wprawdzie Szymon na prawdę dobrze nad nią panował... ale i tak co chwilę informował mnie o tym, że klacz nie czuje się najlepiej w lesie.
Po tym czasie postanowiłam, że zagalopujemy, choćby na chwilę, jednak zachowanie Bajki sprawiło, że skróciłam nieco i tak niedługą trasę, aby nie stresować jej jeszcze bardziej. W galop wszystkie konie weszły równo. Tropka miała w sobie sporo werwy, jednak nie pozwoliłam jej biec zbyt szybko, tak, aby Mini mogła za nami bez problemu nadążyć.
Gdy zwolniliśmy, po chwili kłusa znaleźliśmy się na tyle blisko stajni, że musieliśmy rozstępować już konie. Boże, jak ten czas szybko zlatuje! Ledwo co przecież wyjechaliśmy na szlak, nawet nie krążyliśmy dzisiaj zbytnio po lesie...
Do Rancha dojechaliśmy po jakiś piętnastu minutach, z nieco spoconymi końmi, które po rozsiodłaniu trafiły do boksów, tak, aby spokojnie mogły wyschnąć, ja zaś zagoniłam wszystkich do sprzątania błagającej już o to siodlarni.