Ponieważ nasza grupa koni była zdecydowanie nie-rajdowa zdecydowaliśmy się na pojechanie w bardzo łagodną trasę, żeby nie uszkodzić żadnego wierzchowca nieprzystosowanego do chodzenia po górach. Szczególnie, że był z nami jeden niewidomy koń. Teren miał być więc tylko po płaskim, żadnych górek, kamieni i innych niespodzianek.
Uczestnicy przyjechali dzień wcześniej, żeby zarówno oni jak i konie byli wypoczęci. Rano około ósmej zaczęliśmy przygotowania. Konie nie były jakoś specjalnie brudne, ale ogarnięcie tak dużego stada zajęło trochę czasu, szczególnie że co chwilę ktoś się z kimś zagadywał albo czymś rozpraszał. Mistrzami byli tu Dan i Antek, którzy wdali się w bardzo żywą dyskusję na temat jeżdżenia na niewidomych koniach. Dan został oczywiście zaznajomiony z Zuttem, a następnie chłopaki sprawdzili czy Zutto i Memo się polubią i jak będą się zachowywać w swoim towarzystwie. Polubili się.
Chwilę po dziewiątej wszyscy byli już gotowi, więc wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy. Postanowiliśmy zachować jakieś minimum zasad BHP, więc puściliśmy ogiery przodem. Łukasz miał jechać jako pierwszy na Forte, potem Hannah i Noir, Delaney i Battlefield, następnie Dan i Memo, Ruska i Scene, Zafira i Zaafarana oraz ja i Heath. Zastęp był całkiem spory, więc staraliśmy się trzymać duże odległości, ponieważ większość koni się nie znała.
Ruszyliśmy do lasu. Przez dość długi odcinek stępowaliśmy, żeby porządnie rozgrzać konie. Śnieg nie był tu głęboki, ponieważ został już całkiem nieźle wydeptany przez konie jeżdżące na jazdy na łąkę. Konie były dość spokojne. Zdarzały się przypadki, że któryś za blisko podjechał do innego, ale generalnie nic poważnego się nie działo.
Po wjechaniu na łąkę Łukasz dał sygnał do zakłusowania. Wszystkie konie ruszyły żwawo przed siebie. Jechaliśmy ścieżką, która była umiarkowanie wydeptana, śnieg był miękki, ale niezbyt głęboki, jednym słowem - idealny. Konie były w miarę spokojne, żaden nie świrował na widok otwartej przestrzeni ani na towarzystwo tak dużej liczby obcych koni. Tylko Heathcliff był trochę rozkojarzony, ale jechał jako ostatni, więc nie miało to dużego znaczenia.
W końcu dojechaliśmy do końca łąki i trzeba było zjechać w dół żeby dostać się do lasu. Wczorajszy dzień spędziłam na szukaniu najbezpieczniejszego, najłagodniejszego i najmniej śliskiego zejścia, głównie ze względu na niewidomego Memo. Na szczęście po pierwsze udało się znaleźć taką ścieżkę, a po drugie Memo podkleił się pod zad Battlefielda i gniady koń spokojnie poprowadził go w dół. Gdy wszyscy znaleźliśmy się na płaskim ruszyliśmy ponownie kłusem. Wczoraj mocno padał śnieg, więc gałęzie wisiały nisko. Co chwilę więc na któregoś konia lub jeźdźca spadało trochę mokrego zimna. Najśmieszniej reagowała zdecydowanie Zaafarana, która gdy tylko śnieg dotknął jej zadu wzdrygiwała się i chyba nie za bardzo wiedziała jak na zareagować. Nie robiła jednak na szczęście zamachów na życie jeźdźca, więc Zafira tylko się śmiała jak Zaafarana się wzdrygała.
Dojechaliśmy do końca szerokiej drogi, więc zwolniliśmy do stępa. Skręciliśmy w lewo unikając dróg pad przepaściami oraz wąwozów, bo zimą mogą one być niebezpieczne nawet dla wyszkolonych koni rajdowych. Jadąc w lewo dojechaliśmy do niewielkiego wzniesienia. Było trochę ślisko, ale wszystkie konie dały radę się drapać. Kreatywnością popisała się tu Scene of Sunset, która postanowiła podjechać galopem nie dając swoim kopytom czasu na zjechanie w dół. Pomysł ten podłapał Forte i Zaafarana. Pozostałe konie szły powoli i uważnie. Battlefield znów wziął Mema na swój zad.
Znaleźliśmy się na łące, gdzie postanowiliśmy ruszyć galopem. Rozjechaliśmy się trochę, żeby każdy z koni mógł iść własnym tempem.
Konie bardzo ucieszyły się, kiedy dostały sygnał do galopu. Łąka była bardzo długa i szeroka, poza tym leżała na niej dość gruba warstwa śniegu. Kilka koni lekko bryknęło, ale na tyle niegroźnie, że jeźdźcy prawie tego nie zauważyli. Rozjechaliśmy się na boki i konie poszły galopem. Zastęp trochę nam się rozjechał, ale żaden z koni nie stwarzał niebezpiecznych sytuacji. Muszę to przyznać - tym razem jeźdźcy na prawdę dobrze wybrali swoje wierzchowce. Z jakiegoś powodu na prowadzenie wysunął się Cadeu Noir, który pędził przed siebie z postawionymi uszami jak rasowy folblut. Wyglądał dość śmiesznie, niewielki koń pędzący na czele szarży, jednocześnie było w nim coś bardzo dumnego. Hannaj nie wyglądała jednak na osobę, która straciła panowanie nad koniem, więc wszystko było dobrze.
Po dość długim odcinku galopu przeszliśmy na chwilę do kłusa, a następnie do stępa. Konie wyglądały na bardzo zadowolone, parskały a jeźdźcy głaskali je po szyjach. Heathcliff przyglądał się wszystkim koniom z wyszczerzonymi oczami i nie chyba nie rozumiał dlaczego robią tyle hałasu.
Przez jakiś czas jechaliśmy kłusem wzdłuż lasu. Wiał tu dość silny, nieprzyjemny i przeszywający mrozem wiatr, więc jak najszybciej chcieliśmy dojechać do łagodnego zjazdu w dół., gdzie nie bylibyśmy tak otwarci na wiatr. W końcu znalazła się taka droga i Forte powoli poprowadził zastęp koni. Na leśnej ścieżce ponownie sobie zagalopowaliśmy. Oczywiście, droga była węższa niż łąka, ale na szczęście żaden z koni nie miał ochoty się kopać ani wyprzedzać. Szły bardzo ładnie, prawie jakby codziennie chodziły w tereny właśnie w takim zestawie. Nawet Heathcliff przestał przeżywać, a to już dużo.
Po dość długim odcinku przeszliśmy ponownie do kłusa, a następnie do stępa, bo zrobiło się ślisko i trzeba było uważać. Na szczęście większość koni była podkuta z hacelami, więc dawały radę.
W końcu podjechaliśmy pod górę łagodnym podjazdem i znaleźliśmy się już na łące blisko stajni. Postanowiliśmy przejechać ją stępem, bo konie były niestety dość mokre, szczególnie te które miały zimową sierść. Podczas drogi stępem gadaliśmy o wszystkim, ale głównie o koniach.
Pod stajnią zsiedliśmy i szybko ogarnęliśmy konie pilnując jednak, żeby wszystko dokładnie sprawdzić. Wierzchowce gości zostały ubrane w derki i postawione we wcześniej sprzątniętych boksach, a Forte i Heath zostali wygonieni na padok.
W czasie w którym my ogarnialiśmy konie Antek z Darkiem szykowali sanie i Garibaldi'ego. Wałach był w na prawdę dobrej formie, bo całą zimę pracował przy kuligach.
Zaprzęgliśmy naszego dzielnego rumaka, wpakowaliśmy się do sań i ruszyliśmy. Dołączyła do nas Elvia i Darek, a odłączył się Łukasz, który oczywiście musiał wracać do domu.
Powoziłam ja. Jechaliśmy pustą, ośnieżoną drogą, nie mijały nas żadne samochody. Słyszałam cały czas w głównej części sań śmiechy i głośne rozmowy, ale siedząc z przodu nie mogłam rozróżnić słów. Ogólnie było wesoło. Garibaldi był bardzo grzeczny, ale właściwie u niego to standard. Jeździliśmy przez około godzinę, zwiedzając okoliczne drogi i leśne ścieżki. Darek całkiem dużo wiedział o historii naszej wioski, więc co chwilę strzelał jakąś ciekawostką. Rozmowy jednak, z tego co słyszałam, kręciły się głównie dookoła koni.
W końcu zrobiło się na prawdę zimno, szczególnie było to odczuwalne kiedy siedziało się bez ruchu, a pęd powietrza bił po twarzy. Wróciliśmy więc do stajni, gdzie goście poszli do domu ogrzać się i wypić coś ciepłego, a ja i Darek szybko ogarnęliśmy naszego rumaka i sanie. Kiedy weszliśmy do domu rozmowa trwała w najlepsze i skończyła się dopiero późnym wieczorem kiedy wszyscy postanowili pakować się do domów.