Około dwunastej poszłam do stajni, aby sprawdzić czy wszystkie konie były gotowe do treningu. Dziewczyny krzątały się przy nich na wszystkie możliwe sposoby, przygotowywały się do ujeżdżenia. Trzy z koni, które stały na korytarzu, przyjechały do nas gościnnie, a w stajni stały już od wczoraj, aby odpoczęły po podróży. Podeszłam do każdego z wierzchowców, aby sprawdzić, na jakim etapie siodłania lub czyszczenia były i ku swemu zadowoleniu zauważyłam, że większość zapinała już popręgi, tylko Valentina wiązała jeszcze na nogach Warriora owijki. Ogier parę razy nieco zniecierpliwiony tupnął którąś z nóg, w efekcie czego dziewczyna miała problem z równomiernym zawinięciem owijek, ale w końcu jej się to udało. Zarzuciła mu na grzbiet czaprak, podkładkę oraz siodło, założyła ogłowie i była gotowa do treningu. Dałam im znak, że spotkamy się na placu.
Pogoda była naprawdę piękna. Od rana świeciło słońce, ale przy okazji powiewał też delikatny wiatr, zatem nie było gorąco. Pogoda odpowiednia do treningu o dość wysokiej intensywności. Podeszłam do Delaney, aby potrzymać jej wałacha, kiedy wsiadała. Time trochę się rozproszył przez nowe konie i zaczął się kręcić. Pozostałe nie sprawiały problemu podczas wsiadania.
Gdy tylko wszyscy jeźdźcy znaleźli się na grzbietach, rozrysowałam w głowie raz jeszcze plan treningu, po czym spojrzałam po kolei na każdego z koni. Nasze były spokojne i rozluźnione, w końcu znały ten placyk bardzo dobrze. Dunedain szedł w prawdzie jak rozweselony środkami odurzającymi, nakręcany konik-zabawka, ale w jego przypadku na początku było to zupełnie normalne, więc nie zwracałam na to przesadnej uwagi. Skupiłam się natomiast na przyjezdnych koniach. Tamiza rozglądała się wkoło w zainteresowaniu, ale szybko spuściła i zaczęła współpracować. Yanour od samego początku była zupełnie spokojna. Freckled z kolei wyraźnie się stresował pobytem w nowym miejscu, co wpłynęło na to, że wszedł na kontakt zdecydowanie szybciej, niż wynikałoby to z opowieści Elvii.
Trening zaczęliśmy po około pięciu minutach stępa na luźnej wodzy. Konie rozciągnęły szyje i były gotowe do dalszej pracy. Poprosiłam dziewczyny o wzięcie ich na kontakt oraz rozpoczęcie zabawy wędzidłem, aby możliwie najszybciej uzyskać efekt zebrania. Na razie nikt nie wymagał od nich natychmiastowego oparcia się na wędzidle, ale oczekiwałyśmy, aby zaczęły mocniej pracować zadem. Już w lekko podebranym stępie widać znaczną różnicę pracy zadu. W momencie, gdy jeździec odpowiednio przytrzyma krzyż, rozluźniając z kolei pośladki oraz uda, koń ma szansę, aby bardzo miękko i pewnie wejść grzbietem w miejsce, które "zostało zrobione przez rozluźnienie mięśni nóg", wtopienie się w "poduszeczkę" w postaci miękkich ud oraz poprawę pracy zadu przy okazji otrzymania sygnału łydką. Dzięki temu zad może stać się motorem dla całego ciała konia, a nie jedynie podporą.
W momencie, gdy wszystkie konie już się rozluźniły na tyle, aby wyraźniej wkraczać zadem pod kłodę, poprosiłam o zakłusowanie. Na razie spokojne, na kontakcie, ale już wymagające zmiękczenia wodzami. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Wierzchowce rozdzieliłam na placu tak, aby trzy z nich jechały w lewo, trzy w prawo, do tego gdy jeden z tej trójki znajdował się na wysokości litery E, dwa pozostałe przejeżdżały obok liter M i F. Celem takiego rozdzielenia było także utrzymywanie rytmu podczas prowadzenia koni. Każdy z nich miał inne możliwości chodu, a niewielki Dunedain pośród tych dużych koni miał nieco problem z odnalezieniem swojego miejsca, ale szedł w dobrym rytmie, dlatego osoba, która dojeżdżała do niego, wykonywała woltę. Rozdzielenie tak jeźdźców poskutkowało tym, że konie musiały się mijać. Lewą łopatką, tak, jak wymagały tego zasady. Gdy konie popracowały w takim układzie na obie strony, a ich praca wyraźnie dążyła już do oparcia się na wędzidle, rozpoczęliśmy sam moment zebrania.
W kłusie anglezowanym zebranie nie wymaga aż tak mocnego udziału dosiadu. Zwracałam u każdego jeźdźca uwagę na to, aby anglezował lekko, nie wstawał zbyt wysoko, a tylko na tyle, na ile wybije go koń. Egzaltowane wstawanie przeważnie kończyło się wybiciem koni z rytmu, zwłaszcza młodych i niedoświadczonych. Przez to niemożliwe było osiągnięcie prawidłowego zebrania, gdyż konie pobudzane tak mocnym dosiadem, próbowały wykonywać chody dodane. W tej kwestii musiałam zwrócić uwagę Liv, która przesadnie akcentując chód Dunedaina, cały czas sprawiała, że wałach tracił rytm.
Zebranie od łydki do ręki, podstawa pracy ujeżdżeniowej. Spojrzałam na Tamizę. Szła dobrze ustawiona, widać było wyraźnie linię prostą w ułożeniu jej głowy. Miała dość długą szyję, w efekcie czego przejawiała tendencję do wycofywania głowy po ułożeniu jej na wędzidle, co było jednak efektem jej budowy, a nie błędem. Szła poprawnie, a takie ustawienie na klasy, w których startowała było poprawne. Podpowiedziałam Esmeraldzie tylko tyle, żeby cały czas pilnowała, aby klacz szła wyprostowana. Co jakiś czas na liniach prostych głowa klaczy odrobinę zbyt mocno kierowała się w stronę ręki prowadzącej, a więc zewnętrznej. Podejrzewałam, że była to jej silniejsza strona, dlatego idąc w kierunku przeciwnym, samoistnie odwracała nieco głowę. Sędziowie ujeżdżeniowi to te typy, które zauważą nawet tak nieznaczne odgięcie, a za takie błędy płaci się odjęciem punktów.
Gdy konie weszły na kontakt, rozpoczęliśmy pracę na kołach. Zadaniem jeźdźców było wykonanie koła 20 metrów i zaraz po nim w narożniku zakręcenia koła 10 metrów. Stanęłam w środku planowanego koła 10 metrów i obserwowałam. Zwracałam uwagę przede wszystkim na ustawienie łopatek, wygięcie, pracę zadu. Fame Warrior na mniejszym kole trochę wypadł z rytmu, przez co jego zad zaczął iść wyjątkowo płytko. Zastanowiło mnie to. Przeważnie szedł bardzo dobrze na małych kołach. Poprosiłam Valentinę o powtórkę. Przyjrzałam się jej i zauważyłam, że prawdopodobną przyczyną takiego zachowania konia było to, że opuściła rękę wewnętrzną. W efekcie tego zablokowała mu możliwość wysunięcia do przodu łopatki, gdyż nie miał jak się tam zmieścić, łopatka zablokowała miejsce dla zadniej nogi, zatem zad musiał się wycofać, co opłacili utratą rytmu. Na tym koniu w pracy ujeżdżeniowej widać każdy błąd. Również z kołem mały problem miała Tamiza. Klacz mimo dobrego przygotowania do ujeżdżenia, wyraźnie się w tym gubiła. Łopatka wpadała jej do środka. Poprosiłam Esmeraldę, aby usiadła do kłusa ćwiczebnego i poprowadziła ją na kole w rytmie, ale możliwie najwolniej. Tamiza przyzwyczajona do wyścigów, dość niechętnie zwolniła, ale wykonała polecenie. W przypadku młodszych koni lub dopiero zaczynających pracę, bardzo ważne jest, aby dać im czas. Powolny kłus pozwolił jej bardziej się zastanowić i skupić. Powtórzyła koło raz, drugi, trzeci... było widać, że nieco bardziej się wyginała, ale łopatka szła po łuku. Esmeralda ją poklepała i spróbowały raz jeszcze w nieco szybszym kłusie, w kłusie roboczym. Było nieco gorzej niż w kłusie skróconym, ale to kwestia pracy. Klacz musi złapać równowagę oraz sama odnaleźć odpowiedni dla siebie łuk, po którym poprowadzi nogi. Szczególnie młode konie miewają z tym problemy, gdyż dla nich wkraczanie zadu pod kłodę na łuku jest bardzo trudnym zadaniem. Poleciłam Esmeraldzie, aby pracowała z nią możliwie najwięcej na przeróżnych łukach. Zmiany kierunku przez półwoltę, serpentyny, mniejsze i większe koła. Oraz brak pośpiechu. Wodza zewnętrzna prowadząca, zapewniająca jej pewne oparcie na wędzidle i stałe ustawienie głowy. Wygięcie do wewnątrz tylko na tyle, aby widziała jej kącik oka, nic więcej. Dopiero, gdy złapie odpowiednią równowagę i rytm, będą mogły próbować czegoś więcej.
Kolejnym punktem treningu były kłusy dodane. Co chciałam osiągnąć? Odpowiednią odpowiedź na pomoce. Kłus wyciągnięty jest o tyle trudny, że konie często zaczynają szybciej przebierać nogami, dając jeźdźcowi poczucie dodania, ale tak naprawdę niewielki ma to związek z faktycznym wyciągnięciem chodu. Ćwiczenie popularne i bardzo dobrze znane. Na krótkiej ścianie dziewczyny miały usiąść w siodle do kłusa ćwiczebnego i prowadzić konie możliwie najwolniej. Chcieliśmy uzyskać kłus skrócony. Po wyprostowaniu i wyjechaniu na długą ścianę, dodanie. Liczyło się dla mnie nie tyle faktyczne podniesienie wyżej nóg, bo te konie nie miały aż takich możliwości. Liczyło się, aby wyraźnie oddały wydłużenie chodu i wyciągnęły nogi. Po kilku powtórzeniach, poprosiłam o pokazanie dodania na przekątnej. W tej figurze zwróciłam uwagę Zafirze, aby zawsze, niezależnie od tego, co się działo, pilnowała, aby dodanie wykonywać dopiero w momencie, gdy koń jest prosty. Yanour rozjeżdżona kłusem dodanym sama postanowiła się wyciągnąć trochę za szybko, przez co wypadła na łuku. Sędziowie tego nie lubią. Poprosiłam je o powtórkę, dodając, aby Zafira wysiedziała kłus ćwiczebny aż do momentu, gdy klacz się wyprostuje. A miała ku temu spore możliwości. Była miękka w prowadzeniu, a gdy szła prosto, zadnia noga wkraczała idealnie w ślad po przedniej. W dodaniu także im się to udało. Zafira poklepała klacz i przeszła do stępa.
Dałyśmy koniom chwilę wypoczynku, aby złapały oddech po kłusie. Stęp roboczy w ustawieniu.
Po paru minutach przeszliśmy do kolejnej figury, a mianowicie chodów bocznych. Moim celem było uzyskanie prawidłowej łopatki i ustępowania. Podczas, gdy pozostałe konie pracowały z tyłu placu nad zebraniem i przepuszczalnością, ja zapraszałam do siebie jedną, która miała zaprezentować obie figury. Na pierwszy rzut poszła Esmeralda z Tamizą. Łopatka w kłusie przyszła im dość łatwo. Stanęłam przed nimi, aby dobrze widzieć kroki konia. Główka delikatnie ustawiona do wewnątrz, prawidłowo, nogi zadnie w linii, odpowiednio, zewnętrzna przednia w linii z zadnią, dobrze. Na obie strony wykonały to ćwiczenie tak, jak powinny, zatem przeszłyśmy do kolejnego. Ustępowanie. Wyjechały kłusem na linię środkową. Klacz dość mocno odgięła się w kierunku przeciwnym do ruchu jazdy, ale Esmeralda ją poprawiła, wyginając na tyle, na ile było to konieczne. Na obie strony wyszło im bardzo dobrze. Wtedy też przyjechała do mnie Elvia z Freckled Warriorem. Wałach był już zupełnie rozluźniony, zatem praca z nim była coraz przyjemniejsza dla amazonki. Łopatka wyszła im dobrze, choć musiałam wspomnieć, że wyginała go nieco za mocno. Do tego wzrok Elvii oderwał się od punktu przed nią i spoczął na grzywie srokatego. Poprawiłam ją i przy powtórce, wszystko wyglądało już tak, jak powinno. Na drugą stronę także poszło im dobrze. Przypomniałam jej, że kluczem do dobrej łopatki jest oczywiście pilnowanie ściany. Tak długo, jak koń idzie w stałej odległości od ściany, jakby po wytyczonej linii, tak długo figura ma szanse być naprawdę udaną. Ustępowanie wyszło im znakomicie. Wałach praktycznie sam wykonywał całość zadania, Elvia musiała jedynie pomóc mu łydką i ustawieniem głowy.
Przeszliśmy w końcu do zagalopowania. Z kłusa, na spokojnie. Każdą parę pilnowałam, aby zagalopowanie było płynne. Łydka, zamknięcie wewnętrznej ręki, dosiad... no właśnie, dosiad. Zatrzymałam Liv i zawołałam ją do siebie. Przedstawiłam jej następujący obrazek. Koń jest zwierzęciem uciekającym. W momencie, gdy ona podczas zagalopowania, zakleszcza się kolanami na siodle, wałach czuje się tak, jakby jakiś drapieżnik skoczył mu na grzbiet i próbował się w niego wbić. Zakleszczenie kolan powoduje automatycznie napięcie ud, pośladów, a to skutkuje zawaleniem całej konstrukcji dosiadu i powoduje dyskomfort dla konia. W chwili, gdy koń rusza wyrwanym galopem, który jest skutkiem zakleszczenia się na nim kolanami, jeździec odruchowo wstrzymuje oddech. A oddech w naturze wstrzymuje kto? Drapieżnik szykujący się do ataku. Koń idzie jeszcze gwałtowniej do przodu i czuje presję. Całe zagalopowanie do powtórki.
Po chwili spokojnego, równego galopu, zaczęliśmy pracę na kołach. Podobnie jak w kłusie, pierwszym zadaniem było wykonanie koła o średnicy 20 metrów, a następnie 10 metrów. Tu bardzo dobrze spisywał się Dunedain, który dzięki swoim wymiarom, był znacznie bardziej zwrotny od dużych koni. Fame Warrior także szedł bardzo ładnie i dobrze wyjeżdżał łuki.
Lotne są elementem dość trudnym dla mało doświadczonych koni. Często wystarczy odrobina nieprawidłowego przeniesienia ciężaru, aby koń zaczął krzyżować przody wobec tyłów lub aby zwyczajnie nie zmienił nogi. Aby poprawić taki kłopot, jest bardzo proste ćwiczenie. Poprosiłam dziewczyny, aby kolejno wjeżdżały na przekątną, na środku przeszły do kłusa i po możliwie najmniejszej ilości kroków zagalopowały na drugą nogę. Takie ćwiczenie dla niektórych koni było dość proste, gdyż znały podstawy lotnych, ale tego ćwiczenia nigdy zbyt wiele na tym etapie szkolenia. Przypomniałam szybko, że w momencie, gdy uda im się wykonać zaledwie jeden lub dwa kroki kłusa pomiędzy zagalopowaniami, mogą powoli zacząć próbować zmian lotnych. Jednak wszystko powoli, aby nie zrazić koni stawianiem im zbyt wysokich wymagań.
Zerknęłam na zegarek. Czas nam się powoli kończył. Poprosiłam dziewczyny, aby po przejściu z galopu do kłusa wykonały kilka kółek dookoła placu, a następnie przeszły do stępa. Każda poklepała swojego konia. Tym akcentem zakończyliśmy trening.