Minęła jakaś godzinka od chwili, gdy wróciłam do domu, a już usłyszałam charakterystyczny dźwięk silnika zwiastujący nadjechanie koniowozu. A skoro to koniowóz, musiał być z Apple Garden. Zarzuciłam na siebie jakąś kurtkę, bo pogoda nie była już tak sprzyjająca jak latem, po czym wybiegłam na zewnątrz. Od razu rzuciła mi się w oczy obecność pięknego Extreme, który zachwycił już chyba nie tylko mnie. Oprócz niego przyjechały także dwie izabelowate klaczki - Milva i Montana. Zaprowadziliśmy konie na chwilkę do stajni, by ochłonęły po podróży. Za czyszczenie ich zabrałyśmy się jakieś pół godziny później. Ja dodatkowo postanowiłam poprosić Megan, aby pojechała na Gunie, Delaney miała zabrać Tebessę, a ja postanowiłam zająć się Falconem. Przygotowania przebiegały sprawnie i już po piętnastu minutach konie były osiodłane, dlatego też postanowiliśmy wyruszyć. Dosiedliśmy koni na podwórzu i ruszyliśmy. Ustawiliśmy zastęp w taki sposób, by ogiery nie przeszkadzały klaczą, a klacze ogierom, to znaczy Megan z Blackiem jechali jako pierwsi, następnie Milva z Lily, Montana z Erickiem, Tebessa z Delaney, Extreme z Andreą i na zakończenie ja z Falconem, który choć ogier, to jednak wyjątkowo pokorny. Pojechałyśmy w stronę lasu. Wszystko było bardzo fajnie i spokojnie, konie wyglądały na rozluźnione. Zaczęłyśmy wjeżdżać w głąb lasu, gdzie były najciekawsze ścieżki. Zakłusowaliśmy kawałek, wszystkie zgodnie ruszyły przed siebie. Gdy przejeżdżaliśmy obok ścieżki, którą latem zawsze jeździliśmy nad jezioro, Falcon zaczął delikatnie zbaczać z kursu i chciał iść właśnie tam. Delikatnie odwiodłam go wodzą od tego pomysłu. Zimno, deszcz w powietrzu, a ten chce iść się kąpać. Ścieżki wyglądały naprawdę uroczo, bo choć pora nie była miła dla człowieka, to jednak nadal jeszcze zielone liście wyglądały pięknie, gdy były delikatnie wilgotne od nocnego deszczu. Na szczęście uniknęłyśmy mgieł, dlatego też spokojnie mogłyśmy pozwolić sobie na nieco większe odstępy między końmi. Gun raz się czegoś przestraszył i odskoczył, ale Megan szybko odzyskała nad nim kontrolę i wróciła do prowadzenia zastępu. Milva szła bardzo ostrożnie. Pewnie, ale ostrożnie. Powolutku, nie spieszyła się i nie płoszyła. Inaczej Montana. Ta robiła za całkowity żywioł. Erick kilka razy musiał ją spowalniać, bo klacz próbowała nawet przejść do galopu. A Tebessa? Neska wyszła z założenia, że jest fajnie i nie warto czegokolwiek psuć poprzez popisywanie się. Przeszliśmy na moment do stępa, aby przejechać przez nieco kamienistą ścieżkę, a gdy tylko pod kopytami ponownie pojawił się miękki piasek, zagalopowałyśmy. Był to spokojny, powolny galop typowo dla rozrywki, a nie treningu samego w sobie. Przegalopowaliśmy może jakieś sto metrów i przeszliśmy do kłusa. Na sierści niektórych koni było już widać krople potu, dlatego postanowiłyśmy powoli wracać. Kłusem, trochę stępem. Ostatnie piętnaście minut terenu spędziliśmy na rozmowach oraz rozstępowaniu koni.