Obudziły mnie promienie słońca, które bez pozwolenia wtargneły do mojego pokoju przez okno. Wyciągnełam się, po czym zerknełam zaspanymi oczami na zegarek stojący na komodzie obok łóżka.
- 8,23… – przeczytałam i walnełam się bezwładnie na kanape. Owszem, chętnie bym jeszcze pospała, gdyby nie myśl o terenie która dotarła do mnie po chwili… Zerwałam się na równe nogi i podeszłam do szafy. Otworzyłam drzwiczki i krytycznym wzrokiem ogarnełam zawartość. Dopiero po dłuższym namyśle wyjełam kremową koszulkę polo, brązowe bryczesy i prostą, zakładaną przez głowę, czarną bluzę. Udałam się do łazienki gdzie upiełam włosy w kok, przemyłam twarz oraz umyłam zęby… W kuchni przy stole siedziała już gotowa Venus. – Zaspało się, hmm ? – zapytała i pokazała mi język. Ja zaś tylko kiwnełam głową i zasiadłam na przeciwko jej. Nalałam sobie do kubka świerzo zaparzonej kawy i pochwyciłam jedną z wegetariańskich kanapek, które były schludnie ułożone w stosik na talerzu. Zjadłyśmy w pośpiechu i pełne siły oraz pozytywnej energi, wyszłyśmy na zewnątrz. Cóż tu dużo mówić.. Było zimno. Lekko mgła majaczyła gdzieś na polach a słońce toczyło zawziętą walkę z coraz to nowymi, napływającymi chmurami.
Słysząc warkot silnika, udałyśmy się na dziedziniec, gdzie zaparkowała pierwsza przyczepa – z Anarki. Z auta wysiadła rozpromieniona Esmeralda, która zaraz po przywitaniu udała się do swojego wierzchowca. Drakula został odprowadzony przez Jace do wcześniej przygotowanego boksu, a jego właścicielka zaniosła za nim sprzęt… Po chwili przyjechał kolejny koniowóz, tym razem z Traxa. Z samochodu wyszła Jasminover i uśmiechnięta, przywitała się rozglądając na boki. – Jak podróż ? – zagadałam.
- Dobrze, ale dłuugo. Za długo. – odpowiedziała. – Widzę że jestem druga ? – dodała zerkając na logo dość znanej hodowli hucułów. Przytaknełam jej skinieniem głowy i poszłyśmy razem z Venus na tył, ogarnąć kogo to Jas przywiozła. Mirranda była nam już znana, albowiem gościła u nas na ostatnich zawodach. Teraz miała na sobię derkę, zapewne chroniącą przed pobrudzeniem i zerkała ciekawsko w naszą stronę. Przyszedł Matt, jeden z naszych stajennych. Zaraz po wyprowadzeniu haflingerki z przyczepy, pochwycił uwiąz i widocznie podekscytowany odprowadził ją dziarskim krokiem do stajni na odpoczynek. Pomogłam właścicielce kobyły zabrać się ze sprzętem i zaniosłyśmy wszystko do stajni. – Jeju, ty chyba zabrałaś pół siodlarni… – wysapałam niosąc jakąś ciężką torbę.
- To są SAME POTRZEBNE rzeczy – odpowiedziała mi uśmiechnięta dziewczyna.
Wracając na dziedziniec, zgarnełyśmy po drodze Esmeralde. Zastanawiałam się czy kobietki ubrały się wystarczająco ciepło, ponieważ pogoda w dalszym ciągu była wybredna. Na szczęście (jak narazie) moje nowe termo buty spisywały się na piątke z plusem…
Tymczasem na dziedzińcu zawitała kolejna koniara ze swoim pupilem. Po wyjściu z zabudowań, naszym oczom ukazała się Zafira, która trzymała za uwiąz dostojną klacz arabską imieniem Suerte Is. O klaczy sporo słyszałam, jednak nie miałam okazji zobaczyć na żywo. Oczywiście aż do teraz. Venus widocznie zachwycona, głaskała po szyji arabke. Miałam tylko nadzieję że nie zdąrzyła zamówić potomka czy coś w tym rodzaju co w przypadku mojej kochanej Venus było całkiem możliwe..
Podeszłam bliżej i się przywitałam.
- Na kogo jeszcze czekamy ? – zapytała Esmeralda.
- Nie ma jeszcze dziewczyn z fantasy-revolve – wyprzedziła mnie z odpowiedzią Venus.
Tak więc korzystając z wolnej chwili, zebrane w grupkę gadałyśmy na każdy możliwy temat. Mineło tak dobre kilkanaście minut, gdy wreszcze ostatnia naczepa zawitała na dziedzińcu. Całą bandą poszłyśmy w kierunku auta, z którego wyszły Cappy i Lizzie.
- Ale tu się pozmieniało… Nie mogłyśmy trafić – zaczeła Cappy zerkając na nas przepraszającym wzrokiem. Uśmiechnełam się i przywitałam, a zaraz po mnie uczyniła to reszta dziewczyn.
Jace i Matt zabrali Spratana i Glory do stajni, gdzie jak reszta koni dostali siana i wody. Nie było bata. Musiałyśmy dać im czas na odpoczynek, dlatego razem z Venus oprowadziłyśmy dziewczyny po zabudowaniach Summeru. Mineła godzina. Wróciłyśmy do stajni i zaczełyśmy przygotowania do wyprawy. Wszystkie konie które miały wziąść udział w terenie, zostały wstawione do wcześniej przygotowanej stajni. Ta akurat była jedną z mniejszych, gdyż tylko na osiem mieszkańców… Podeszłam do BlackCurrant, która łypała na mnie przyjacielsko cicho parskając. Miała na sobie czystą, zieloną derkę i czarny kantarek. Weszłam do boksu, zamykając za sobą drzwi i poklepałam klacz po szyji. Było widać że jest podekscytowana, ale zarówno lekko zestresowana obecnością nowych ludzi, koni. Po naszej prawej stronie stała Carrera którą przygotowywała Venus, zaś po lewej Drakula.Dziewczyny krzątały się przy koniach, rozmawiając beztrosko i jednocześnie uwijając się żeby nie zostać w tyle.
Większość koni była czysta, gdyż ich właścicielki zadbały o rozczyszczenie wcześniej a teraz tylko robiły kopytka i strzepywały kusz miękką szczotką. Nasi stajenni również o tym pomyśleli i obydwie kobyły było praktycznie gotowe… Zdjełam Porzeczce Derkę i oceniłam stan sierści. Tak jak mniemałam była czysta więc obczyściłam ją szczotką z miękkim włosiem i zabrałam się za nogi. Sprawdziłam miejsca na których miały przylegać ochraniacze, po czym zabrałam się za strzałki. Kilka minut i hanowerka była gotowa do siodłania. Tak więc przyniosłam z siodlarni potrzebny sprzęt i zawiesiłam na bramce od boksu. Po drodze zerkałam do dziewczyn na jakim są poziomie i wstępnie ustalając, zabrałyśmy się za zaprzęganie.
Sprawnie założyłam ogłowie i przeszłam do siodła. Położyłam na grzbiet klaczy potnik koloru khaki, na to żel i jej siodło. Wszystko szybko podpiełam i praktycznie byłyśmy gotowe. Teraz tylko szybko ochraniacze, palcat, toczek na głowę oraz rękawiczki. Byłyśmy gotowe.
- Jak tam ? Kto gotowy ? – zapytałam zaglądając do moich sąsiadów. Kilka osób jeszcze kończyło, dlatego poczekałam kilka minut i już wszystkie zwarte i gotowe wyszłyśmy przed stajnię gdzie ustawiłyśmy się w rzędzie… Dostosowałam strzemiona, podpiełam popręg i zasiadłam na grzbiecie. Poczekałam chwilkę aż każda z par będzię gotowa i ruszyłyśmy stępem, brukowaną alejką w zastępie : Black Currant na czele, Spartan, Carrera, Glory, Suerte Ise, Mirranda i na końcu Drakula. Po przejechanych 200m skręciłyśmy w polną drogę prowadzącą w kierunku pobliskiego lasu. Jako że była to otwarta przestrzeń wiało z podwojoną siłą, dlatego usłyszałam za sobą zgrzyt podciąganych suwaków i szelest kurtek.
Konie szły energicznym, wyciągniętym krokiem z opuszczonymi głowami. Jak narazie oprócz pogody szło wszystko po naszej myśli… Wjechałyśmy do lasu, gdzie znacznie się ociepliło i przyokazji ogarnął nas lekki półmrok. Między koronami drzew szare światło oświetlało nam drogę, a z ubitej ziemi, pod kopytami pojawiały się to coraz nowe korzenie. Obejrzałam się do tyłu, sprawdzić czy wszyscy są. Cappy korzystając z sytuacji że jechała tuż za mną, pomachała mi uśmiechając się przy tym. Odwzajemniłam gest i wróciłam do poprawnej pozy.. Minełyśmy jakieś leśne skrzyżowanie, dalej brnąc w głąb. Niewielkie stado ptaków, wzniosło się w góre zaniepokojone naszą obecnością, na co kilka koni z tyłu odskoczyło w bok…
Wyjechałyśmy na szerszą leśną drogę główną, gdzie dałam sygnał do kłusa. Nie mogłyśmy zabardzo zmęczyć koni, ponieważ nie przeszły one nawet połowy trasy. Dlatego po pewnym nie zadługim odcinku zwolniłyśmy. Z tyłu zastępu dochodziły jakieś rozmowy, a Venus nawet coś nuciła pod nosem…
Wjechałyśmy wtórnie w las, w dość wąską uliczkę. Po kilkudziesięciu metrach wyjechałyśmy na polną drogę miedzy dwoma polami aronii, prowadzącą do drugiego, starszego lasu.
- Przegalopujemy się – rzuciłam zadziornie korzystając z okazji że przestało wiać a na niebie gdzie niegdzie wychodziły promienie słońca. Dziewczyny zgodziły się chórem i ruszyłyśmy kłusem. Po kilku krokach cały zastęp zagalopował i dość szybko zmierzał w stronę pobliskich drzew. Zerknełam do tyłu czy wszyscy nadążają. Widząc że Drakula Lekko został w tyle z Mirrandą, subtelnie zmnieszyłam tępo. Przed wjechaniem w kolejny odcinek buszu oczywiście zwolniłyśmy do stępa. Zdyszane konie parskały zarzucając głowami, ale atmosfera była pomimo tego wesoła.
Skręsiłyśmy na skrzyżowaniu w prawo, a gdy drzewa się przerzedziły zjechałyśmy ze szlaku. Po przejechaniu slalomu między drzewami krzakami i innymi badylami, wyjechałyśmy wtórnie na drogę. W oddali majaczyły zabudowania gospodarstw a gdzieś daleko zaczeły ujadać zaniepokojone psy…
Przegalopowałyśmy konie okrążając młody lasek sosnowy i pozwoliłyśmy przejść zsapanym wierzchowcom do stępa. Nasza wyprawa dobiegała końca. Stępem zmierzałyśmy do widniejących z daleka budynków summeru…
Gdy byłyśmy na miejscu szybko rozsiodłałyśmy konie, które trafiły do boksów. My zaś zasiadłyśmy przy rozpalonym przez stajennych ognisku.
- I jak podobało się ? – rzuciłam ogarniając wzrokiem towarzystwo.