Rozleniwiona leżałam na kanapie, przeglądając jakieś jeździeckie pisemko. Raz po raz promienie słońca smyrały delikatnie moją twarz, zachęcając żebym wyszła na dwór. W końcu uległam. Ubrałam buty i kurtkę po czym wyszłam na zewnątrz. Skierowałam się brukowaną alejką do stajni, gdzie na dziedzińcu Matt kończył czyścić Cocktail. Podeszłam bliżej, przywitałam się i zaczełam intensywnie głaskać arabkę wzdłuż szyji. – Osiodłaj mi ją. Siodło skokowe, wytok i nie zapomnij o ochraniaczach. Dziękuje! – wypowiedziałam jednym tchem zanim spróbował zaprotestować. Tak, tak ja już znałam te jego wymówki.. ”Mam dużo pracy…”, ” Mam jeszcze boksy do posprzątania” – nie tym razem. Matt był poczciwym chłopakiem ale jednak strasznie leniwym. Muszę się za niego wziąść, nie ma co… Jako że siodłanie miałam z głowy, udałam się na mniejszą ujeżdzalnie gdzie miała odbyć się rozgrzewka. Przed pokonaniem parkuru głównego, chciałam żeby klacz się porządnie rozgrzała. A znając jej zapał trzeba było ją trochę zmęczyć żeby nie cwaniakowała. Tak więc na rozgrzewkę ustawiłam jej niziutką stacjonate (60cm) i cztery drążki przed. Następnie udałam się na parkur, gdzie ustawiłam trasę : stacjonata (60cm), koperta (60cm), stacjonata(80cm), stacjonata(100cm), stacjonata (60cm) i na koniec koperta (60cm). Przed każdą z przeszkód dałam jej drążek, bo z tą ciamajdą to nic nigdy nie wiadomo.. Zadowolona wróciłam na dziedziniec gdzie stała już gotowa arabka. Pochwyciłam tylko swój toczek, rękawiczki oraz palcat i mogłyśmy iść na trening. Zgodnie z założeniami na początku poszłyśmy na ujeżdzalnie, gdzie dostosowałam strzemiona, podciągnełam klaczy popręg i zgrabnie zasiadłam na jej grzbiecie. Na początku porządne rozstępowanie na obie strony z licznymi woltami, wężykami i innymi ćwiczeniami na boki. Następnie rozkłusowanie w obie strony, również z ćwiczeniami rozgrzewająco-rozciągającymi. Klacz szła posłusznie, wręcz ciapowato, ładnie reagując na pomoce. Na koniec przegalopowałam ją troszkę, tak aby jej nie zmęczyć a żeby rozprostowała nogi. Mogłyśmy zacząć ćwiczenia na drążkach. Z kłusa najechałyśmy na przeszkodę. Pierwszy raz przed drążkami próbowała gnać, ale widząc że ze mną nie wygra opanowała się. Gdy wreszcie ładnie przeszła (bez zrzuty), postanowiłam że przeniesiemy się na tor. Na parkur wjechałyśmy kłusem a po przeproczeniu bramki pozwoliłam jej zagalopować. Szła równym, spokojnym rytmem i nawet nic nie próbowała odwalać (co mnie trochę dziwiło). Szybko się jednak podekscytowała i zaczeła strącać drążki. Zwolniłam tępo wtórnie do kłusa i tym chodem pokonałyśmy tor żeby się trochę ogarneła. Odskoczyła mi przed najwyższą stacjonatą, ale zawróciłam ją poprzez półwolty i jeszcze raz wykonałam najazd. Tym razem dodałam jej mocną łydkę, za pomocą której klacz grzecznie pokonała przeszkodę. Wprawdzie strzeliła kilka baranów i nie chciała kilka razy przeskoczyć, ale jak tu jej nie wybaczyć ? Ostatni przejazd z galopu wypadł bardzo dobrze. Postanowiłam że na dzisiaj koniec. Rozstępowałam klacz, dając jej długie wodzę po czym zeszłam. Udaliśmy się do stajni gdzie Matt aktualnie rozmawiał z Cameron. – O jak dobrze że jesteś! Rozsiodłaj ją i na pastwisko. Dziękuje! – po raz drugi nie dałam mu dojść do słowa. Byłam w tym coraz lepsza xD. Odłożyłam sprzęt i poszłam do domu na odpoczynek.