Szłam właśnie z uwiązem w ręce w stronę pastwiska. Stan podłoża po ostatnich deszczach pozwalał tylko i wyłącznie na tereny, więc postanowiłam że skoro wszystkie konie ostatnio więcej pracują pod rekreantami [z powodu wakacji], to wcale nie znaczy, że mają przestać trenować. Fakir był doskonałym przykładem konia, który się nudzi. Od dwóch tygodni chodził tylko godzinę dziennie po ujeżdżalni, a wieczorem co 2-3 dni zabierany był w godzinny teren w grupie. Nie mógł się więc wygalopować, ponieważ czasem mieliśmy w zastępie osoby gorzej jeżdżące. Dziś nadszedł jednak dzień w którym miałam więcej wolnego czasu.
Wszystkie konie stały dość daleko od bramy i jakoś szczególnie nie chciało im się podejść. Ruszyłam więc dzielnie przez bardzo głębokie kałuże w ich stronę. Zrobiłam kilka kroków, kiedy w moją stronę ruszył wyciągniętym kłusem Summer. Tuż za nim ruszyły Excel i Contra, następnie Dramat i Fakir. Za nimi wlókł się Kassanova. Hellfire położyła uszy, starała się zatrzymać idące konie, ale w końcu ruszyła stępem za resztą, gryząc co chwilę Kassanovę w zad, żeby ten przyśpieszył. Podeszłam do niej i machnęłam jej uwiązem przed pyskiem. Nie będzie mi tu gryźć koni bez powodu. Kasztanka stanęła dęba i odgalopowała kilka metrów. Bueno natomiast stał daleko i nawet nie zainteresował się tym, że przyszłam. Konie dostały ode mnie po marchewce, a kiedy już zjadły przypięłam uwiąz do kantara Fakira i ruszyłam z nim w stronę stajni. Siwy szedł grzecznie, z nastawionymi uszami, zastanawiając się pewnie co też go dziś czeka.
Przy stajni przywiązałam go do koniowiązu i poszłam po sprzęt. Szybko znalazłam siodło rajdowe, ogłowie, ochraniacze i worek ze szczotkami. Ponieważ Fakir jest siwy, to nie bawiłam się w dokładne czyszczenie, rozczesałam tylko zaklejki i kopyta, szybko założyłam siodło, ogłowie i ochraniacze. Włożyłam toczek na głowę i palcat do ręki i wsiadłam na wałacha.
Dopasowałam strzemiona, podciągnęłam popręg i ruszyliśmy na łąkę. Fakir miał dużo energii. Wyczuł, że jedziemy sami, więc prawdopodobnie będzie sporo galopowania i nowych wyzwań. Zadarł radośnie głowę i nie zwracał uwagi na to, że próbuję go zmusić do tego, żeby ją opuścił. Na łące od razu ruszyliśmy kłusem. Chciałam, żeby Siwy trochę się zmęczył. Fakir szedł równym, dość szybkim kłusem z uniesioną głową. Poddałam się jego woli i pozwoliłam mu trzymać głowę tak, jak chciał. Gdy dojechaliśmy do końca łąki zjechaliśmy kłusem lekko w dół, przejechaliśmy po sporej kałuży i jechaliśmy dalej. Po kilku minutach przeszliśmy do stępa, ponieważ przed nami ukazało się kilkoro ludzi na rowerach. Minęliśmy ich stępem [co bardzo nie spodobało się Fakirowi, który już się nakręcił], po czym znów ruszyliśmy kłusem. Chwilę później, gdy mijaliśmy jakiś krzak, Fakir nagle odskoczył w bok i zatrzymał się. Ścisnęłam jego boki łydkami, ale on za nic nie chciał ruszyć do przodu. Cofał się tylko z podniesionymi uszami i mięśniami napiętymi do granic możliwości. Uderzyłam go lekko palcatem po zadzie dając równocześnie łydki. Nic nie dało, koń coraz bardziej się cofał. Skróciłam wodze i mocniej zadziałałam łydkami, mocniej uderzyłam palcatem. Koń odskoczył do tyłu. Zsiadłam, wzięłam wodze w rękę i pociągnęłam wałacha do przodu. Nie chciał ruszyć, więc użyłam palcata na jego zadzie, ciągnąć równocześnie za wodze. Powtórzyłam czynność jeszcze cztery razy, aż Fakir dość palcata spadającego na jego zad i ruszył niepewnie do przodu. Od razu poluzowałam nacisk na jego pysku i pogłaskałam go po spoconej szyi. Nadal był zdenerwowany. Spojrzałam w krzaki, ale nic nie znalazłam, więc pociągnęłam konia w ich stronę i pokazałam mu, że nic tam nie ma.
Wsiadłam na grzbiet Fakira i znów ruszyliśmy kłusem. Tym razem wałach był trochę spięty, ale po kilku minutach rozluźnił się i szedł dalej sprężystym kłusem. Jechaliśmy przez las. Po prawej stronie mieliśmy urwisko, po lewej wzniesienie. Kłusowaliśmy wąską ścieżką. Gdy droga trochę się poszerzyła, dałam wałachowi sygnał do zagalopowania. Zareagował od razu. Ruszył dość szybkim, ale równym galopem. Usiadłam w półsiadzie i pozwoliłam Siwemu galopować takim tempem, jakie mu się podoba.
Przed nami wyrosła nagle przeszkoda w postaci zwalonego drzewa. Nie była wysoka, Fakir mógł ją przeskoczyć. Jednak wałach zawahał się i zatrzymał. Wykręciłam go i znów ruszyłam galopem na przeszkodę, tym razem używając łydek i palcata. Skoczył. I nawet w dość dobrym stylu. Poklepałam Siwego po szyi i pozwoliłam galopować dalej. Gdy dotarliśmy do rozstaju dróg, skręciliśmy ostro w lewo, po czym zaczęliśmy galopem podjeżdżać pod dość wysoką, ale niespecjalnie stromą górę. Pochyliłam się do przodu i poluzowałam wodze. Fakir cały odcinek pokonał galopem, ale był już trochę zmęczony. Na szczycie pogoniłam go za pomocą mocniejszych łydek, żeby zrobił jeszcze kilka kroków galopem po płaskim, po czym pozwoliłam mu przejść do kłusa. Po przekłusowaniu przez kilka minut zwolniliśmy do stępa.
Pogłaskałam wałacha po mokrej szyi i przez 10 minut wlekliśmy się stępem. Fakir ciekawie rozglądał się dookoła i chyba zapomniał już o ‚krzaczastym horrorze’ i cieszył się dłuższym i bardziej ambitnym terenem.
Po kilku minutach znów ruszyliśmy kłusem. Poluzowałam lekko wodze i pozwoliłam wałachowi iść własnym tempem. Ścieżka szła lekko w dół, więc Fakir instynktownie lekko przyśpieszył. Nie na tyle jednak, żebym miała interweniować i hamować. Gdy droga się wyprostowała czekała nas kolejna niespodzianka: strumień który tędy przepływał stał się trochę szerszy po ostatnich deszczach. Na Fakirze jednak woda nie robiła najmniejszego wrażenia i bez większego problemu przekłusował po niej. Musiał tylko wyżej podnosić nogi, przez co musiałam zrobić półsiad. Pokłusowaliśmy dalej, tym razem lekko w górę. W pewnym momencie zwolniłam wałacha do stępa i skierowałam w prawo w stronę wąwozu. Fakir jeszcze nigdy nie pokonywał czegoś takiego, ale moim zdaniem dziś był na to najlepszy moment. Co prawda było dość ślisko, ale koń powinien sobie poradzić. Na początku czekał nas stromy zjazd. Odchyliłam się mocno do tyłu, trzymałam wodze na kontakcie [żeby koń nie zgalopował] i dałam łydki. Fakir na początku się zaparł, schylił głowę żeby sprawdzić co jest na dole, ale w końcu ruszył opornym stępem w dół. W pewnym momencie potknął się i osunął, ale nie zraziło go to i dalej dzielnie szedł w dół. Gdy znaleźliśmy się na dole pogłaskałam Siwego po szyi i zatrzymałam na chwilę. Teraz musieliśmy się wspiąć na górę. Dałam wałachowi sygnał do ruszenia. Ruszył od razu. Po kilku krokach stępem zaczął galopować. Postanowiłam nie przeszkadzać mu w tym. Dla konia wygodniej jest takie wzniesienie pokonać galopem, więc tylko pochyliłam się do przodu i dałam Fakirowi luz na pysku.
Gdy byliśmy już na górze zatrzymałam go na chwilę i pogłaskałam po szyi. Chciałam, żeby trochę ochłonął. Byliśmy już w sumie blisko stajni, ale chciałam zrobić jeszcze jeden galop. Ruszyliśmy więc kłusem w stronę stajni. Co oznaczało, że za jakieś 15 minut wjedziemy na łąkę na której czasem odbywają się jazdy rekreacyjne.
Drogę na łąkę przebyliśmy kłusem. Fakir był już trochę zmęczony, ale nie dawał tego po sobie poznać. Na łące zagalopowaliśmy. Wałach dawał się bardzo ładnie prowadzić. Mogłam wydłużać i skracać galop. Jednak postanowiłam kazać Fakirowi dać z siebie wszystko. Puściłam go więc galopem i kazałam przyśpieszać. Fakirowi na początku trochę się nie chciało, ale jak dostał kilka razy palcatem po zadzie i łydką za popręgiem, to przyśpieszył. Poluzowałam wodze. Galopowaliśmy tak przez kilka minut, a kiedy znaleźliśmy się przy końcu łąki zwolniłam do kłusa i skierowałam Fakira na szeroką ścieżkę biegnącą do stajni. Pokonaliśmy ją kłusem, a gdy byliśmy już prawie przy stajni zwolniliśmy do stępa. Podjechałam do stajni, zsiadłam, zdjęłam koniowi siodło i wskoczyłam na niego na oklep. Skierowaliśmy się w stronę lonżownika. Fakir chyba myślał, że to już koniec treningu, więc jak zobaczył, że jeszcze gdzieś idziemy, zaczął się buntować. Skróciłam więc wodze i dałam mocniejszą łydkę. Ruszył opornie przed siebie. Na lonżowniku jeszcze przez dosłownie moment pokłusowaliśmy [niestety nie obyło się bez użycia palcata, ale nie chciałam, żeby poszedł na pastwisko nie rozkłusowany], a potem już stępowaliśmy na luźniej wodzy. Byłam zadowolona z dzisiejszego treningu. Mieliśmy kilka sprzeczek, ale ogólnie cała jazda wychodziła na plus.
Po 10 minutach, kiedy wałach już trochę wysechł podjechaliśmy do stajni, gdzie ogłowie zamieniłam na kantar, wyczyściłam koniowi kopyta i sierść i zaprowadziłam na pastwisko. Odniosłam sprzęt do siodlarni i zastanawiałam się na którego konia powinnam wsiąść na teren rekreacyjny, który miał się odbyć za godzinę.