Wczorajsza impreza najwyraźniej się udała, ponieważ wszyscy zaspali. Obudziła nas Pani Charlotta która zrobiła już śniadanie i oczekiwała nas z niecierpliwością na dole. Zaspane szybko ogarnęłyśmy się po czym udałyśmy się na posiłek. Zegarek w jadalni wskazywał godzinę 10 co świadczyło o dużym opóźnieniu dzisiejszego dnia. W pośpiechu zjadłyśmy i popędziłyśmy do stajni szykować konie do wyjazdu w teren. Dzisiaj zdecydowałam się zabrać ze sobą Hellfire jako iż długo nie chodziła. Venus wzięła Carrere a na doczepkę przyłączył się Jace z Avalanche. Zważając na charakterek kasztanki zapowiadało się ciekawie, ale jak to mówią im więcej osób tym raźniej.
Koło południa zastęp wyruszył z dziedzińca ustawiony następująco : Hellfire na czele następnie Imperial Magnum, Meet My Madnes, Black Porfavor, El presidente, Carrera, Avalanche, Stellaluna, Dracula i Bailarina. Wprowadziłyśmy kilka zmian, żeby urozmaicić dzisiejszy wyjazd. Niesforną hanowerkę wraz z jej dżokejem wepchnęłyśmy między dużo konie żeby czuła się pewniej i nie próbowała się wyłamywać. Taka metoda powinna zdać egzamin jednak czy zda to się okaże…
Zastęp ruszył stępem brukowaną aleją po czym skręcił w ścieżkę prowadzącą w kierunku pastwisk. Na nasze szczęście nie było upału, wręcz przeciwnie. Słonko chowało się za chmurami a dodatkowo powiewał nieprzyjemny, chłodny wietrzyk. Miałam nadzieję że w miarę możliwości się wypogodzi i nie zacznie padać. Nie za bardzo byłyśmy przygotowane na taką okoliczność i wolałabym żeby deszczowe chmury ominęły nas bokiem.
Konie szły żwawo i na pewno nie było mowy o opierdzielaniu się. W dość szybkim tempie dojechaliśmy do ogrodzeń gdzie zaciekawieni mieszkańcy Sumerru przyszli się przywitać. Nie mieliśmy jednak czasu na przystanki dlatego minęliśmy ich i pojechaliśmy dalej w kierunku pól i łąk. Widoki cieszyły oko a wesoła atmosfera sprawiała że podróż była niezwykle przyjemna. Detalli zaczęła coś podśpiewywać a po chwili dołączyli się do niej też inni i cały zastęp śpiewał ,,gdzie strumyk płynie z wolna,,.
Dojechaliśmy do lasu i postanowiliśmy ruszyć kłusem jako że droga była bez korzeni i innych przeszkód. Helfire troszkę się na początku podekscytowała i przez kilkanaście metrów leciała na łeb na szyję. Dała się jednak opanować i widząc że na razie nie będzie galopu uspokoiła się i zniżyła głowę. Równym tempem przekłusowaliśmy dość długi kawałek i wspólnie postanowiliśmy o zwolnieniu do stępa żeby konie troszkę odsapnęły. Niedaleko był fajny odcinek do przegalopowania, dlatego było by dobrze żeby naszym wierzchowcom się troszkę zregenerowały siły… A w lesie jak to w lesie są i dzikie zwierzęta. Niespodziewanie z pobliskiego krzaka wyfrunęło stado małych ptaszków najwyraźniej zaniepokojonych naszą obecnością. Avalanche która od początku szła grzecznie, spłoszona odskoczyła w bok zrzucając prawie swojego jeźdźca. Stellaluna i kucyki za nią wycofały się , zaś konie z przodu podkłusowały kilka kroków do przodu. Moja hanowerka nastawiła tylko uszy na sztorc i odwróciwszy łepek zaczęła się przyglądać temu całemu zdarzeniu. Jace zsiadł z kasztanki i wyprowadził ją z powrotem na ścieżkę. Poklepał ją dodając jej tym samym otuchy i ponownie zasiadł na jej grzbiecie. Upewniłam się czy wszystko ok a po chwili zastęp znowu ruszył stępem przed siebie. Po kilkunastu metrach wyjechaliśmy z wąskiej drużki na dużo szerszą leśną drogę która swego czasu była dość często używana. Teraz była zaś idealnym miejscem do przewietrzenia naszych nieparzystokopytnych. Tak jak było w planie ruszyliśmy kłusem i po kilku krokach galopem. Ognista rwała się do przodu a przytrzymywanie jej cały czas na wodzy nie było żadną frajdą, tak więc oddałam je i stanęłam w pół siad pozwalając jej iść przed siebie. Inne konie poszły w jej ślady i galop bardzo szybko przekształcił się w cwał. Sprawiło to mi dość dużą frajdę, ponieważ lubiłam takie prędkości ale konie szybko się zmęczyły i musiałyśmy zwolnić. Po przejściu do stępa wyjechaliśmy z lasu i skręciliśmy na rozległe ścierniska. Tam konie miały czas odsapnąć sobie i nabrać sił przed kolejną niespodzianką. A mianowicie po pewnym czasie pojawił się przed nami dość płytki rowek oddzielający dwie działki. Jedynym możliwym sposobem pokonania go było oczywiście przeskoczenie. Zaskoczyłam troszkę tym moje współtowarzyszki i współtowarzysza, ale było to na tyle małe że każdy koń ze zebranych tutaj na pewno da sobie radę. Na zachętę zdecydowała się pierwsza pokonać przeszkodę. Podjechałam bliżej krawędzi zagłębienia i robiąc pół siad dołożyłam Hellfire mocną łydkę. Jej dwa razy nie trzeba było prosić. Grzecznie przeskoczyła i korzystając z okazji odgalopowała kilka kroków zanim doprowadziłam ją do ładu. Kolejna zdecydowała się Esmeralda ze swoim hucułem. Draculi również nie sprawiło to żadnych kłopotów. Tak samo było ze Stellaluną, Bailariną, Meet My Madnes, El presidente i Black Porfavor. Venus jako że miała konia westernowego który nie miał styczności ze skokami, przeprowadziła Carrere z ręki. Imperial magnum zaś bardzo długo zastanawiał się nad tym czy przeskoczyć. Po wielu prośbach zdecydował się jednak i mogliśmy jechać dalej. Nasza podróż dobiegała końca. Przez pola i łąki jak końskie biedronki dotarliśmy do Summer-Berry.
Po rozsiodłaniu konie zostały porządnie wyczyszczone, ubrane w derki oraz owijki. Pomogłyśmy znieść naszym obozowiczkom ich sprzęt i całą grupką udałyśmy się na ostatni wspólny posiłek. Nasze spotkanie się właśnie skończyło. 3 dni razem były naprawdę wspaniałym doświadczeniem i na pewno nie ostatnim takim eventem w naszej stajni. Pożegnań nie było końca, aż wszystkie przyczepy zniknęły z parkingu.
To było bardzo, bardzo udane spotkanie integracyjne :)