Była pierwsza rano gdy usłyszałam telefon. Otworzyłam niemrawo oczy i rozejrzałam się. Najpierw przeczesałam wzrokiem fioletowe ściany, następnie te pokryte białą tapetą w fioletowo, liliowo srebrne kółka. Następnie mój wzrok udał się na sufit, potem na jasne panele i dopiero po tym nieśmiało zwróciłam głowę na komórkę, nawet nie zwróciłam uwagi na numer telefonu.
- Kto śmie narażać się na mój gniew. – wypowiedziałam twardym, męskim głosem, myślałam, że to Dien, Dawid lub inni członkowie stajni się wygłupiają, często sobie tak robimy.
- Przepraszam… - usłyszałam zaniepokojony i zmrożony głos. – Czy to Detalli? – wtedy zrozumiałam, że to Zafira, wybuchłam śmiechem lecz to moją przyjaciółkę jeszcze bardziej wybiło z równowagi.
- Tak to ja. – nie mogłam przestać się śmiać. – Myślałam, że to ktoś z Winterki.
- Tiaaa… bo to wiele wyjaśnia. – powiedziała sarkastycznie, nadal lekko oszołomiona jakże miłym przywitaniem.
- Ale tak na serio, co ci strzeliło do głowy, żeby budzić mnie o tej jakże pięknej godzinie. – odpowiedziałam ironią na ironię.
- Wziąć coś do ciebie? – zadała pytanie z zastanowieniem w głosie.
- No wiesz, może konia. Sorry za ten sarkazm, ale gdy ktoś postanawia obudzić mnie o pierwszej w nocy to zazwyczaj nie witam go przyjaźnie, JA TU ŚPIĘ CZŁOWIEKU. – obydwie zachichotałyśmy.
- Bo myślę czy by tu nie wziąć jakiś ciasteczek, może czekoladę.
- Nie musisz, wszystko mamy, zresztą rób jak uważasz, tylko błagam, już mnie nie bódź.
- Jasne, sorry za tę pobudkę. Pa.
- Bardzo brutalną… - zaśmiałam się. – To do zobaczenia.
Wyłączyłam telefon, na pół przytomna odłożyłam go na szafkę, lecz chyba spadł wydaje mi się, iż było słychać huk, lecz byłam zbyt zmęczona by się nad tym zastanawiać. Usnęłam od razu.
Około godziny dziesiątej z łóżka wyciągnął mnie zapach świeżych placuszków z dżemem zrobionych przez naszą kucharkę na śniadanie. Podekscytowana Madzia przez cały czas nawijała tylko o przyjeździe Zafiry i o tym, że jest ciekawa jakiego rumaka ze sobą weźmie… myślałam, że już mi zbrzydnie ten arab zanim przyjedzie i pokaże rogi (chociaż kto wie, może akurat byłby grzeczny).
Już niedługo potem podjechał wóz z przyczepką, wysiadła z niego Zafira. Zanim jednak zdążyłam się przywitać uprzedziły mnie w tym psy… no cóż, chyba każdy z naszych gości musi zostać obśliniony do suchej nitki… Gdy tylko przyjaciółka wyswobodziła się z psich wnyków podeszła do mnie, a ja przywitałam ją słowami:
- Tak, możesz pożyczyć moje ubranie.
- Dziękuję. Zgaduj kogo przywiozłam.
- No nie wiem, hym, naprawdę nie mam pojęcia.
Zafira zaśmiała się i podprowadziła mnie do przyczepki. Gdy tylko ujrzałam gniadego konia od razu pisnęłam rozradowana, jak ja kochałam tego araba.
- Imperial!
- Tak, ale spokojnie, nie dostań palpitacji. – spojrzałam na nią tylko zabawnym, a zarazem karcącym wzrokiem i udałam się do araba by wręczyć mu kostkę cukru.
Koleżanka wyprowadziła swoją własność, lecz nim doprowadziła ogiera do boksu, ten musiał przywitać się z czworonożnymi mniejszymi przyjaciółmi. Psy poszczekały, Imperiał wesoło popychał, więc chyba się polubili.
Idąc w stronę boksu przygotowanego właśnie dla Imperiala napotkaliśmy kilka mordek. Pierwsza oczywiście Mars Colony, która z radosnym rżeniem podpiekła do drzwiczek i zaczęła zaczepiać Imperiala, jednak nie było czasu na zapoznawanie się, czas był ruszyć dalej. Pardon, Hickstead i Sherlock też się zaciekawili, lecz tylko prychnęli i powrócili do dogłębnego poznawania owsa. Meet My Madness tylko spojrzała, położyła uszy, kopnęła w boks i także postanowiła dalej jeść. I właściwie wprowadzanie ogiera szło dobrze do póki nie napotkaliśmy na Porfavor, od razu wystawiła łeb z zębami, jednak odepchnęłam jej pysk, diablica. Jally radośnie zarżał i wysunął łeb, dwa konie od razu się rozpoznały. Chociaż ogiery często rywalizowały ze sobą na zawodach to tak na co dzień byli dobrymi kolegami, taka ogierza przyjaźń. Cappuccino jakoś specjalnie nie przejął się koniem, tak samo jak Nora po prostu żarli siano w najlepsze. No proszę i kolejne utrudnienie, równie nieobliczalny Vision, gdy tylko zobaczyłam jego wystawiony łeb i położone uszy natychmiast odpędziłam by gniadosz spokojnie mógł przejść. Na miłe przywitanie mógł też liczyć ze strony Magnifico’a, który przyjrzał się, obwąchał, przywitał i spokojnie wrócił do pożerania. Sea Breeze była pokojowo nastawiona, w przeciwieństwie do jej koleżanki naprzeciwko, Nuny, która niechętnie patrzyła na nowego, jednak nic nie robiła by pogrzebać go sześć stóp pod ziemią. Przyszedł czas na przejście obok Capitana i Company’ego, którzy spokojnie prychnęli, przyjrzeli się po czym wymienili rżenia między sobą. Jednak te dwa folbluty zwiastowały chyba najbardziej niepokornego konia w całej Winter Mist, obiekt koszmarów wielu… Black Caviar. Jej bitewne rżenie dało się słyszeć już po wejściu na stajnię, kopała w boks w pełnej furii. Przeszliśmy z Imperialem na stronę Hybrida, który nie była zadowolony, lecz nie atakował. Caviar omal nie rozsadziła boksu, parła na bramę i wysuwała szyję, nawet odpychanie jej nie było w stanie nic zrobić. Wpadła w szał. Całe szczęście jakimś cudem przeszliśmy bez usterek, trochę to trwało nim doszliśmy do przygotowanego boksu, gniady miał stać obok About, by nie było problemu, naprzeciwko niego stała Charlotte, która także była przyjaźnie nastawione.
Ruszyliśmy w stronę domku który był kuchnią i jadalnią a na jego piętrze znajdowały się dwa pokoje dla gości.
- Może placuszka kochanie. – zapytała kucharka podsuwając nam świeżą porcję pyszności.
- Nie dziękuję, jadłam już. – uuu, tym sobie nagrabiła, nikt naszej kucharce nie ma prawa mówić, że jeść nie chce.
- Siadaj chudzino, i zajadaj.
Kucharka usadziła na krześle Zafirę i w cisnęła jej sześć placków, biedactwo. Jednak ja, Dawid, Dyenney i Madzia ulotniłyśmy się w pośpiechu by i nam nie kazała jeść kolejnej porcji. Cóż, czasem trzeba poświęcić ludzi.
My poszliśmy siodłać konie podczas gdy biedna Zafira musiała połykać kolejne placki. Czyszczenie Jally’ego było przyjemne, Pardon też grzecznie stał i dał się oporządzać. W końcu weszła upragniona postura do stajni trzymając się za brzuch.
- No proszę, Stark wreszcie przybył. – wypowiedziałam z „Thorowatym” uśmiechem na ustach, nasz nietypowy Tony spojrzał na mnie z zastanowieniem, ale po chwili załapała.
- Bardzo śmieszne. Powiedz mi Thorze, co rzece matka gdy jej kiecę wdziewasz. – spojrzała na mnie wyzywająco, ja jednak ujrzałam bata, hym, idealny moment na wykorzystanie drugiego ulubionego tekstu.
- Panie ODŁÓŻ TĘ DZIDĘ. – śmialiśmy się rozbrojeni dwoma powiedzonkami.
Osiodłanie koni poszło szybko, więc już po chwili ruszyliśmy na maneż z rozłożonymi przeszkodami i osobą, która będzie je nam podnosić. Wkroczyliśmy w danej kolejności, Dawid na Pardonie, ja na Jallym, a za nami Zafira i Imperial. Arab wesoło rozglądał się po maneżu, był ciekawski a to był wielka stajnia. Już w pierwszych sekundach poniesiony ekscytacją podbiegł do barierki widząc idące trzy kolosy wyścigowe, Mars Colony, Black Caviar i American Hybrid’a. Zarżał radośnie, lecz z równą sympatią odpowiedziała mu tylko Marsi. Gdy wreszcie ogierek się opanował ruszyliśmy stępem, każdy chodził jak chciał. Ja postanowiłam pobawić się i co chwila zmieniałam stęp z wyciągniętego na zebrany, inne konie to podłapały. Ciekawy eksperyment. Każdy w swoim tempie ruszył kłusem. Pardon był trochę rozkojarzony, nigdy jeszcze nie ćwiczył z Jallym, a gdy ćwiczymy z Jallym to ja wsiadam na młodego,a gdy z Pardonem to właśnie na niego Tym razem połączyliśmy ogiery i duży kasztan był zaskoczony, że nie siedzę na nim. Gdy każdy był pewien, że jego koń jest gotowy ustawiliśmy się w kolejności.
Jako, ze Imperial skakał najniższe klasy to on rozpoczął. Ruszył zgrabnie na pierwszą przeszkodę i skoczył z zapasem, Zafira pochwaliła konia i z delikatnym zakrętem poprowadziła do na numer dwa. Magnum szedł spokojnie, był spokojny i skakał jak marzenie, dlatego niedługo później skakał z zapasem nam numerem trzy. Przyjaciółka ładnie wprowadziła go w skręt w prawo i dała idealną podpowiedź do skoku. Ostatnia próba skoku także im wyszła. Aż miło się patrzyli. Przejechali jeszcze raz równie dobrze i Zafira zaczęła go rozstępowywać.
Potem, po podwyższeniu przeszkód ruszyłam ja i Jally. Skakał jak najęty, z mnóstwem energii pokonywał każdą przeszkodę. Skakał wysoko i daleko, z dużym zapasem i zawzięciem w oczach. Na trzeciej przeszkodzie trochę za mocno się rozpędził i nie skoczył z takim zapasem lecz i tak ładnie wpadł w zakręt. Byłam z niego zadowolona, a na drugim nawrocie był trochę bardziej uważniejszy i już żadna przeszkoda mu nie zawadziła.
Po nim ostatni, Pardon Me. Dla niego przeszkody ustawione najwyżej. Pardon spojrzał zadowolony na tor przed nim, miał chłopak miłość do skoków. Wiedziałam, że sobie poradzi, skakał pod dobrym jeźdźcem. Już na pierwszej przeszkodzie pokazał z jakim zapasem i jak mocno potrafi się wybić, to wręcz pozbawiło równowagi Dawida. Jednak pochwalił konia za tą wysokość i poprowadził na przeszkodę druga. To samo, mocne wybicie. Zaczął się coraz bardziej rozpędzać, lecz prędkość nie przeszkadzała mu w dalszym pokonywaniu przeszkód. Bardzo ładnie jechał każdą przeszkodę. Przy drugim nawrocie stał się zbyt pewny i omal nie wywalił czwórki, ale wszystkie drążki się utrzymały.
Zadowoleni z treningu rozstępowaliśmy konie. Wszyscy bawiliśmy się świetnie przy dodatkowej zabawie w berka. Naprawdę było wspaniale. Niestety, gdy przyszedł czas na obiad było już wiadome, że za kilka godzin Zafira wraca.
Ostatnie cztery godziny spędziliśmy wygłupiając się w morzu. Ciepłe fale morze czarnego obmywały nam nogi i moczyły do suchej nitki, i o to chodziło. A my w pełni śmiechu krzyczeliśmy do siebie „Stark łap Lokiego”, „Thorze, on jest po twojej lewej”. Przewracaliśmy się, nurkowaliśmy, chlapaliśmy, ogólnie zabawa przednia.
Pożegnanie było smutne. Jednak Zafira obiecała, że wkrótce nas odwiedzi, no w końcu dla takiego morza warto.