- Jeej . Jest naprawdę … boski . – sztucznie uśmiechnęłam się do Klaudii. Pokazywała mi właśnie jeden z ładniejszych okazów motyli jakie złapała. I może wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że motyl został włożony przez nią za szkło, aby każdy mógł go oglądać. To jeszcze nic w porównaniu z tym, że kiedy go tam wkładała to jeszcze żył. Mam dość tych jej ciekawych opowiadań o motylkach … Za rok kończę z agroturystyką!
Klaudia odpowiedziała mi uśmiechem.
- Słuchaj, pokazać ci Amber? To jeden z motyli, które naprawdę lubię. A jej historia jest bardzo ciekawa. Okropnie mi się podobała, ale jak wkładałam ją za szybkę, to już nie żyła. Jej zwłoki były już stare i przepołowiła się na dwie części! Wiesz jak trudno mi się ją wkładało?
O kurwa … błeee !
- Wiesz co, bardzo chętnie obejrzałabym Amber, ale muszę jechać w teren na moim koniku. Całymi dniami siedzi na padoku i okropnie się nudzi. Twoi rodzice będą za 10 minut. A za pół godziny masz lonżę na Just. Dzisiaj niestety to Aga będzie Cię lonżować, ale jutro obiecuję, że będę słuchała twoich ciekawych historii, jak będziesz jechała na oklep. Będziesz mogła wybrać sobie konia. Cześć!
- Ale super ! Do zobaczenia!
Dziewięcioletnia dziewczynka odprowadziła mnie do drzwi. Jeszcze raz się pożegnałyśmy i ruszyłam wolno do stajni. W sumie to tak mi się nie spieszyło, ale wszystko byle tylko opuścić ten zakład pogrzebowy. Łee.
Weszłam do stajni. Miałam na sobie granatowe bryczesy, w ręku parę rękawiczek, a w drugim ręku ochraniacze villa horse, które kupiłam mu wczoraj. Podeszłam do jego boksu, położyłam wszystko i odruchowo otworzyłam drzwi. Clementine nie było.
- O Jezu, to będzie trwało dłużej niż myślałam. – powiedziałam sama do siebie.
Wzięłam jego czerwony uwiąz i poszłam na pastwisko ogierów. Clementine tam nie było. O … trochę zdenerwowana wróciłam do stajni i spojrzałam na zegarek. No jasne, Clementine jest na basenie. NA BASENIE??!! To jak ja pojadę z nim w teren, jeśli jest mokry? Bosko. Pobiegłam na basen ile sił w nogach. Clementine stał razem z Agą, Baśką i Wojtkiem przed basenem. Był już prawie suchy – może dlatego, że słońce świeciło prosto na niego.
- Masz , jest już prawie suchy. W sumie to ma mokry tylko zad, więc spokojnie możesz zakładać siodło.
- Dzięki.
- Podejrzewam , że po terenie mam do wziąć do myjki, co ?
- Aga, Aga. Kiedy ja będę w terenie, to ty masz lonżę . Idź siodłać Just.
Aga spojrzała na mnie „takim” wzrokiem. Wzięłam od niej Clementine i postawiłam go przy koniowiązie. Nie musiałam go czyścić, więc jedyna rzecz, jaką musiałam zrobić, to go osiodłać. Poszłam do stajni po rękawiczki, ochraniacze, siodło wszechstronne prestige’a, jego piękne ogłowie, granatowy czaprak oraz podkład i nauszniki. Kiedy Wyglądał już genialnie w swoim terenowym sprzęcie. Teraz ja założyłam rękawiczki, podciągnęłam popręg i wsiadłam. Kombinowałam jeszcze trochę z długością puślisk i ruszyłam. Skierowałam go od razu na las. Na początku wolnym stępem ruszyliśmy przed siebie. Byłam tylko ja i on. Słyszałam jego ciche kroki, wiatr i rżenie koni z pastwiska. Rozgrzewaliśmy się w najmilszy możliwy sposób. Stanęliśmy. O jedną dziurkę wydłużyłam strzemiona, po czym ruszyliśmy stępem. Zrobiliśmy woltę, potem ósemkę i serpentynę. Gdy dojechaliśmy do dużego kamienia, zrobiłam duże koło, a po kole ruszyliśmy kłusem. Robiłam duże koła, wolty, ale przede wszystkim starałam się go mocno wygiąć. Szedł bardzo ładnie, jednak co chwilę przyśpieszał i reagował na pomoce dopiero po kilku taktach kłusa. Nie szedł źle, szedł ładnie, ale był wyjątkowo rozkojarzony.
- Skup się, mały. Bo nie będzie galopu, jak nie przestaniesz.
Szarpnął pyskiem, a ja skróciłam wodze.
- Nie, to nie.
Przeszliśmy do stępa. Wyginałam go, jak tylko się dało. Szedł fajnym stępem , nie za wolnym , nie za szybkim, w sam raz. Zrobiłam serpentynę i zakłusowałam jeszcze raz. Teraz szedł bardzo podekscytowany, zaczął trochę pędzić, ale reagował na pomoce błyskawicznie. Bardzo ładny kłus, o to mi chodziło. Wolta. Zareagował natychmiastowo, jakby czytał mi w myślach. Puściłam wodze wypchnęłam go łydami. Na początku nie wiedział o co chodzi, ale jak tylko poczuł wypychającą łydkę, ładnie zrobił woltę i wyprostował się jak struna. Przeszliśmy do stępa. Wypuściłam nogi ze strzemion.
- Odpocznij sobie, zaraz pogalopujemy. Dzisiaj mamy dwie godzinki, Klementynie.
Zaśmiałam się sama do siebie xD pierwsze oznaki nieuleczalnej choroby psychicznej.
Szedł tym stępem jakbym go prowadziła do rzeźni. Wlekł się okropnie . Dobra koniec zabawy.
- No mały, galopujemy ? – pobudziłam go głosem.
Przeszliśmy do kłusa, zrobiliśmy woltę i zagalopowaliśmy. Niestety na złą nogę. Zmniejszyłam trochę prędkość, zrobiłam lotną i galopowaliśmy już na dobrą nogę. Na początku trochę pędził, ale po chwili zwolnił galop. Wyciągnęłam nogi ze strzemion, zamknęłam oczy i oddałam się całkowicie w jego ręce. Po chwili otworzyłam oczy i zrobiłam koło. Nie przeszedł do kłusa. Jednak po chwili zwolniłam go i uznałam, że w terenie też można przecież ćwiczyć. Przeszłam do kłusa i zagalopowałam na prawą nogę. No i kontrgalop. Przyśpieszyłam, żeby nie zrobił lotnej, ani do kłusa nie przeszedł. Na początku radził sobie naprawdę świetnie, ale kiedy tylko spuściłam trochę wodze, szarpnął pyskiem i zrobił lotną.
- Źle ! – krzyknęłam.
Jeśli tak chcesz się bawić, to proszę bardzo. Przeszłam do kłusa i zagalopowałam jeszcze raz. No i kontrgalop. Trochę przyśpieszyłam, wodze na kontakt. Clementine czuł, że nic nie zrobi i ładnie wykonał moje polecenie. Trochę się spocił, bo galop trwał dość długo. Przeszliśmy do stępa. Był już w stu procentach rozgrzany. Po chwili stępa zagalopowałam i już nie sprawdzałam nogi galopu, niczego. Oddałam się całkowicie jego ruchom, gdy tylko znalazłam się na polanie, ruszyłam cwałem. Nie patrzyłam już na to, że jest coraz cieplej. Miałam to gdzieś. I mnie i Clementinowi ten dziki cwał sprawiał tyle radości, że po prostu nie umiałam się zatrzymać. Po chwili jednak słońce dało znać o sobie. Przeszliśmy do galopu, jednak nadal dosyć szybkiego. Clementine był taki szczęśliwy… Jednak nie chciałam go męczyć, jeszcze w taki gorąc. Przeszliśmy do kłusa i do stępa. Poklepałam go.
- Mój kochany, genialny ogierek. Mój jedyny !
Stępem dojechaliśmy do rzeki. Zsiadłam z niego i dałam mu się napić. Sprawdziłam jak tam mają się ochraniacze, jak wyglądam po cwale i jak miewa się Clementine. Nie spocił się praktycznie nic. Świetnie! Czyli wyrobiłam mu kondycję podczas dwumiesięcznego pobytu w mojej stajni. Stał się moim największym ulubieńcem, aż szkoda mówić, ale nie wiem czy nie bardziej niż Just Call Me Baby … ehh . To chyba nie możliwe, a jednak xd . Siedzieliśmy nad rzeczką około 5 minut. Na szczęście wzięłam mały plecak do którego włożyłam wodę i pączka. Mniam. Po tym mini rajdzie zgłodniałam. Pochłonęłam pączka wciągu kilku minut i napiłam się wody. Kiedy Clementine był już gotowy do dalszej wędrówki, wsiadłam na niego, założyłam na plecy mój plecaczek i ruszyłam stępem. No i właśnie w tym momencie usłyszałam grzmot. Uspokoiłam Clementine i powoli ruszyliśmy stępem w stronę domu. Niestety po chwili znowu zagrzmiało i błysnęło.
- O kuźwa . – powiedziałam cicho.
Zakłusowałam i przeszłam do galopu. Nie mogę wracać lasem pod drzewami. Mam telefon i to mogłoby się skończyć tragicznie. Niestety wolniej dotrę do domu, jeśli będę jechała polną drogą, natomiast mogę się szybciej rozpędzić. Mocno przyśpieszyłam galop i skręciłam w polną drogę. Po chwili cwałowaliśmy, jednak kilka minut później na sierści Clementine zauważyłam już pierwsze krople potu. Nie dobrze. I właśnie wtedy zagrzmiało. Clementine przestraszył się okropnie, stanął dęba. Wypuściłam nogi ze strzemion, nie byłam na to przygotowana. Jednak utrzymałam się nogami, a po chwili Clementine stanął na ziemi i stępował. Zaczęłam wyciszać go głosem, klepać i głaskać. Kiedy powiedziałam ostatnie „nie bój się” , coś kapnęło mi na głowę. Super, zaczyna padać.
- Przepraszam mały, nie mamy wyjścia, a tak będzie szybciej. Przeszłam do galopu i po chwili przemieniłam go w cwał. Ogier gnał ile sił w nogach, jednak na drodze ktoś położył gałąź. Na szczęście Clementine był na to przygotowany. Stanęłam w strzemionach – półsiad. Przeskoczył gałąź bardzo szybko, nawet nie zdążyłam w sumie o niej pomyśleć i dalej czym prędzej zaczął cwałować ze mną do domu. No i tym szybkim chodem po piętnastu minutach byliśmy w domu. Przed samymi drzwiami stajni przeszłam do kłusa, potem do stępa. Zsiadłam, otworzyłam drzwi na halę i wprowadziłam Clementine. Zdjęłam mu siodło i wsiadłam na oklep. W stępie zrobiliśmy pięć kółeczek. Ogierek ochłonął, a ja spokojnie zsiadłam i zaprowadziłam go do stajni. Założyłam mu derkę, był bowiem cały mokry i wprowadziłam go do boksu. I wtedy usłyszałam głos podekscytowanego Banana, Waseema i Roulette. Clementine dopiero po chwili zobaczył o co chodzi. Ktoś postawił w stajni ogierów Just, a ja mogłam się tylko domyślać, kto to zrobił, gdyż miał z nią lonżę. Ehh. Wzięłam uwiąz Clementine, przypięłam Just i zaprowadziłam ją do drugiej stajni. Ogiery szczęśliwe tylko rżały, a Banan zrobił baranka. Zaśmiałam się. Wprowadziłam Just do jej boksu, poklepałam ją i wyszłam. Gdy wróciłam do stajni ogierów, stała tam Julia.
- Hej. Słuchaj, mogłabyś wyczyścić Clementine? Był ze mną w terenie, a ja teraz nie bardzo mogę go czyścić, gdyż po pastwisku biega teraz Covetous i znając życie jest cały mokry.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Zdejmij mu jeszcze ochraniacze. Aha, jeszcze jedno – nałóż potem koniom derki, ok.? Wszystkie są mokre, pewnie biegały po pastwisku jak zaczęło padać. Jak znajdę kogoś, to wyślę ci do pomocy.
- Ok, cześć.
Byłam cała mokra gdy wróciłam z Covetousem. Grrrr . Jednak znalazłam też Mateusza i Wojtka. Mieli pomóc Julii z końmi. Natomiast ja przeprałam się jak najszybciej i po chwili bawiłam się już w najlepsze z Covetousem.