002. Praca z ziemi + jazda naturalna z Zafirą w Estrella Sport Stable - 26.06.2016

Pary: Esmeralda i Rainstone, Antek i Quasimodo, Zafira i Ajmal Sahaab, Agness i Just Between Us
Miejsce treningu: maneż
Czas trwania: ok. 40 minut
Cel: poprawa równowagi i rozluźnienia koni
~*~
Dziś w planie była praca z ziemi, więc gdy wreszcie udało mi się zwlec z łóżka i wraz z Brianem oraz Lucasem nakarmić konie, wróciłam do domu, by obudzić naszych gości oraz poszukałam Melanii, która wczoraj cały dzień pracowała z andaluzami naturalnie. Gdy tylko ją znalazłam, zapytałam:
- Mel, gdzie są kantarki i linki do pracy naturalnej?
- Yyyy - dziewczyna wyjrzała przez okno i powiedziała - idź do stajni i jak otworzysz drzwi do siodlarni, a następnie zrobisz jeden lub dwa kroki do środka, o coś się przewrócisz i to właśnie będą te kantarki.
No tak... bałagan górą. Machnęłam tylko ręką i poszłam do siodlarni, o dziwo udało mi się nie przewrócić o porozwalane na całej podłodze kantary sznurkowe, ale zebrać je wszystkie też nie było łatwo. W końcu podeszli do mnie Zafira, Esmeralda i Antek, więc uznałam, że czas zabrać się za pracę. Powiedziałam, aby wyczyścili konie, a następnie sama poszłam do mojej klaczki, która dzisiaj miała pokazać nam swoją pracę z ziemi. Wyprowadziłam Just Between Us z boksu i przywiązałam ją na stanowisku, aby zacząć czyszczenie. Oczywiście klaczka nie byłaby sobą, gdyby nie przeszukała moich kieszeni, licząc na znalezienie jakiś smakołyków. Szybko ją wyczyściłam, po czym spojrzałam na obecne konie. Haflingerka cob, tinkery cob, na arabka też najlepiej będzie pasować cob. Poszłam więc do siodlarni i przyniosłam cztery kantarki sznurkowe, wszystkie w tym samym rozmiarze. Na szczęście wszystkie pasowały, wszystko działa jak fabryka chciała, poszliśmy na maneż. Between była już przyzwyczajona do tego, że chodziła na kantarku sznurkowym, który jednak nieco inaczej działa na 'nos' konia, niż zwykły. Tinkery zachowywały się dobrze, szybko się z tym obeznały, natomiast Ajmal patrzył na dziwne kuleczki ze sznurka troszeczkę podejrzliwie.
Powiedziałam, aby wszyscy rozgrzali konie w własnym zakresie, to znaczy rozstępowali i przekłusowali na dwie strony. Gdy tak się stało, zaczęliśmy pracę. Pierwsze, do czego przeszłam, to 'fakt niepodważalny'.
- Wielu jest niestety takich, którzy w to nie wierzą, ale z ziemi jesteśmy w stanie zrobić z koniem dokładnie to samo, co z siodła, tylko za pomocą własnego ciała. Może to zabrzmieć nieco abstrakcyjnie, ale tak właśnie jest. Oczywiście z jednymi końmi przychodzi to łatwiej, z innym trudniej, ale tak to wygląda. Po drugie - tu spojrzałam na haflingerkę, która znowu przeszukiwała moje kieszenie - kucyk, zostaw mnie - powiedziałam, trochę odpychając jej głowę, po czym znów odwróciłam się do reszty - po drugie, często można zaobserwować bardzo częsty błąd, wykonywany przez zwykle młodych jeźdźców, ale tu akurat nie ma reguły. Wyobraźcie sobie człowieka pracującego ze swoim psem. Uczą się komendy 'waruj'. Pies jest jeszcze młody i potrzebuje więcej czasu na to, by 'przetworzyć' informacje dawane mu przez właściciela, dlatego po podaniu komendy, potrzebuje chwili, by się zastanowić. Właściciel powtarza cały czas 'waruj, waruj, waruj!'. Pies głupieje, bo komendy rzucane jak z karabinu maszynowego do niego nie docierają. W końcu jednak pies położy się, a właściciel chcąc go pochwalić, powtarza 'dobry pies, waruj, waruj, waruj!'. Pies zastanawia się, dlaczego nawet po wykonaniu komendy, nadal słyszy to samo słowo. Teraz wracamy do koni - tu odwróciłam się do Just i kazałam jej zejść na koło stępem - komenda do zakłusowania. Najczęściej jest to użycie bacika, to skuteczne, choć nieodpowiednie w pracy z końmi bojącymi się tego przedmiotu. Dla konia nagrodą jest odpuszczenie  pozwolenie mu na chodzenie niejako 'bezmyślnie'. Dlatego właśnie robienie czegoś takiego jest błędem - tu uderzyłam bacikiem raz w ziemie, a gdy klacz zakłusowała, cały czas rytmicznie uderzałam batem, jak to zwykle ludzie mówią 'by nie zgasła'. W rezultacie klacz zaczęła przyspieszać i iść nierówno. Przeszłyśmy do stępa, a ja raz jeszcze wytłumaczyłam całą sprawę - stały impuls jest dobry pod siodłem, jeśli jest to opanowana łydka i lekka ręka oraz stabilny dosiad. W pracy z ziemi to działa już nieco inaczej. Impuls dajemy nie w ramach 'zapobiegania' zwalnianiu, ale w momencie, gdy widzimy, że koń naprawdę chce zwolnić lub już to robi. To w ramach przypomnienia a teraz przechodzimy do solidnej pracy. Garrocha to jednak z tych dyscyplin sportowych, która wymaga od konia naprawdę ogromnej równowagi, bo trzymamy przedmiot, który nieustannie go z niej wytrąca. Konie chodzące wysoki sport, nawet te pięknie prezentujące się na czworoboku, często mają problem z tym, by na lonży, czyli bez dodatkowego sygnały do wygięcia dawanego od jeźdźca, wyjechać małe wolty. Spróbujcie to teraz. Niewielka wolta, niech koń będzie jakieś trzy metry przed wami i niech idzie powoli. Niech ma czas na to, by zrozumieć, jak ma stawiać zadnie nogi, by nie wpadać do środka.
Wszyscy zaczęli wykonywać ćwiczenie podczas gdy ja i Between przyglądałyśmy się ich pracy. Esmeralda i Rainstone radzili sobie z całą pewnością najlepiej z obecnych. Wałach szybko zrozumiał, że wypada na zewnątrz dlatego, że za słaby angażował zad, więc po drobnej korekcie bacikiem ze strony Esmeraldy, zaczął ładnie wkraczać wewnętrzną zadnią nogą pod kłodę, co dało mu ładną równowagę na łukach. Zafira i Ajmal. Ogier cały czas był troszkę zbyt rozkojarzony i impulsywny, bardzo mocno reagował na każdy ruch Zafiry. Podpowiedziałam jej, aby troszkę go skróciła na lonży i spróbowała prowadzić go 'końskimi tiptopami', czyli tak, żeby nawet trochę powłóczył nogami. Trzeba było go uspokoić, a dopiero później pracować z nim nad równowagą. Po jakimś czasie im się to udało, więc wrócili na większe koło i do ćwiczenia. Wtedy Sahaab zaczął pokazywać, jak pięknie wygląda koń arabski, gdy pięknie wygnie się na kole i zacznie mocno angażować zad nie tylko od jeźdźcem, ale też na lonży. Antek i Quasimodo mieli natomiast problem z zupełnie innej beczki, gdyż ogier chyba uznał, że nie chce mu się tak biegać i zaczął, owszem, pięknie wkraczać zadnią nogą pod kłodę, ale przy okazji szedł jak zmęczony życiem dwudziestoletni rekreant. Ledwo kłusem. Uznałam, że aby dodać mu trochę impulsu, trzeba go chyba trochę (w przeciwieństwie do Ajmala) zdenerwować. Podpowiedziałam Antkowi, aby spróbował z nim przejść, zmian kierunku oraz oczywiście zmniejszania i zwiększania koła. To go ożywiło i mogliśmy pracować dalej. Po kilku minutach konie szły już w ładnej równowadze, więc postanowiliśmy przejść już do tej bardziej ciekawej części dzisiejszego spotkania. Valentina, Lucas i Brian przynieśli nam dwie tyczki do garrochy. Chciałam zobaczyć reakcję koni, czy w ogóle przyjmą taki obiekt. Mimo moich obaw jednak wszystkie konie podeszły do sprawy bardzo kulturalnie. Co prawda Quasimodo rozszerzył chrapy i przyjmując pozycję smoka, zaczął dmuchać parą z nozdrzy na podejrzany przedmiot, jednak później uznał, że nie taka tyczka straszna i nawet zaczął dotykać ją chrapami.
W końcu zabraliśmy się za ostatni etap dzisiejszej pracy, czyli galop. Miał na celu nic innego, jak tylko rozluźnienie koni przed jutrzejszym treningiem już z użyciem tyczek. Dlatego całej czwórce rumaków pozwoliliśmy galopować do woli na jedną i drugą stronę. Ajmal nawet w przypływie emocji zaczął brykać i radośnie machać głową. Rainstone wyglądał jak grubiutki, wystrzelony z armaty pocisk pędzący po dużym kole ile natura w kopytach dała, Quasimodo co kilka foule strzelał z zada, a Just... Just po prostu galopowała, skakała, fikała. Ogółem było wesoło. Po dość długich 'pięciu minutach dla koni', przeszliśmy do wolniejszego chodu, choć w przypadku Between i Sahaaba było to trochę trudne, gdyż koniki się totalnie rozbrykały, ale przynajmniej było widać, że wszystkie były szczęśliwe. Zmęczone, ale szczęśliwe. W ramach rozstępowania zabraliśmy je na krótki spacer po leśnych ścieżkach w ręku, później pozwoliliśmy im na chwilę spokoju w postaci skubania trawy na pobliskiej łące, podczas czego podsumowałam dzisiejszy trening i zapowiedziałam, że następnego dnia mają stawić się w stajni o dziewiątej. Gdy przyprowadziliśmy rumaki z powrotem do stajni, spłukaliśmy je całe i wypuściliśmy na padoki.