001. Trening z Christine i Boksi w Summer Berry - 04.02.2012

Siedzieliśmy wszyscy w salonie naszego domu który był miejscem odpoczynku wszystkich w Soleil. Jace jak zwykle sprzeczał się o coś z Trevorem, pani Chrarlotta niosła nam właśnie jakieś zdrowe przekąski a reszta ekipy przeważnie spała albo czytała jakieś kolorowe pismo. Zrobiło się dziwnie cicho co doprowadzało mnie do szału.

- Ludzie, nie macie nic do roboty? – Marudziłam przeglądając rozkład treningów jak to miałam w zwyczaju.

- Mamoo daj nam spokój. – Jęczał Trevor a wtórowała mu Blanca.

- Nie ma tak dobrze, mam w grafiku Cocktail a nie chce siedzieć na hali sama, widzę Christine że przypadł ci dziś Tropical, niby jeździ tylko L ale skubaniec jest w tym świeży i trzeba być na nim mocno opanowany.

Cameron w tym momencie schowała się za Eddiego który patrzył na nią oblizując wargi z polewy truskawkowej.

- Cameron ty tutaj masz trening z Avalanche, L. – Zachichotałam widząc jej „uradowaną” minę.

- Venus, kacie jeden, przecież wiesz że Avalanche będzie mnie wozić po hali jak tylko zechce. – Dziewczyna robiła do mnie maślane oczka.

Zabrałam ich jednak do stajni z wyjątkowo dobrym uśmiechem na mordce. Po drodze oczywiście przyodzialiśmy się w grube ciuchy. Cameron i Christine podążały za mnie z mało pozytywnym nastawieniem narzekając na mnie co parę kroków. Najzabawniejsze było to iż klacze zostały wyrzucone na pastwisko więc razem z Cameron musiałyśmy udać się na dalekie pastwiska podczas gdy Christine zajęła się już przygotowaniem siwego Tropicala. Szczerze mówiąc wyprawa na wybiegi była dla nas sporym problemem ze względu na to że Avalanche była nieznośna przy sprowadzaniu. W kieszeni miałam już przygotowaną porcje paszy bez których kasztanowatego cielaka nie dało się sprowadzić. Avalanche stała na środku pastwiska i wygrzebywała ze śniegu źdźbła trawy podczas gdy inne klaczki ganiały się dookoła. Razem z Cameron powoli zaczęłyśmy zbliżać się do Avalanche i wtedy reszta koni zwolniła i zainteresowaniem przyglądała się naszym poczynaniom. Cameron złapała od razu Cocktail podczas gdy ja wystawiłam na otwartej dłoni jedzonko dla Avalanche. Klacz przyjrzała się temu bliżej i podeszła do mnie skubiąc delikatnie zaoferowaną pasze. Niestety chyba jej nie posmakowało bo zaczęła przeszukiwać moje kieszenie a kiedy podpięłam jej uwiąz dziabnęła mnie w bok. Pomimo grubej kurtki zatoczyłam się na bok kurczowo ściskając końcówkę uwiązu. Podniosłam się trochę obolała, prowadząc równo ze sobą małą hannowerkę. Cameron najwyraźniej miała ze mnie niezły ubaw ale żeby nie było jej za dobrze to zaraz się zamieniłyśmy końmi. Siwa arabka szturchnęła mnie przyjacielsko w plecy, dopiero uświadomiłam sobie że pierwszy raz będę na niej siedzieć. W stajni przywiązałyśmy swoje konie i poleciałyśmy po sprzęt. Christine stała w drugiej stajni razem z Tropicalem. Avalanche od razu zaczęła skubać uwiąz. Musiałyśmy się sprężać. Cocktail podczas czyszczenia stała raczej przeważnie więc już za chwilę stałyśmy przygotowane podczas gdy Cameron najwyraźniej nie radziła sobie z kasztanką która co rusz próbowała ją dziabnąć. Musiałam jej pomóc bo pewnie byśmy do jutra nie wyszły. Kasztanka nie dawała się dotknąć w pobliżu popręgu więc musiałam ją tam przetrzeć tylko rękawiczką. Siodłanie już poszło troszkę łatwiej i wszystkie trzy siedziałysmy na koniach poprawiając się w siodłach.Jako cel wybrałyśmy oczywiście największą hale. W środku krytej ujeżdżalni Boksi męczyła na lonży Harrego. Rozeszłyśmy się z dziewczynami indywidualnie rozgrzewając. W stępie robiłyśmy wolty, półwolty i delikatne ćwiczenia na wygięciu. Wszystko wykonywane było na razie na luźnej wodzy. Kiedy pojeździłyśmy juz troszkę a Boksi zabrała Harrego do stajni przeszłyśmy do kłusa zbierając wodzę. Avalanche strzygła uszami jak głupia a ja próbowałam wyczuć Cocktail bo na razie szła jak trusia. Uformowałyśmy zastęp w kolejności Tropical Possion, Avalanche i Cocktail. Tropical od razu wystrzelił do przodu ale szedł bardzo sprężyście, chłopak był bardzo elastyczny i posłuszny pod jeźdzcem więc razem z Christine prezentowali się fenomenalnie. Parę kółek kłusem roboczym, w równym tempie przebiegły spokojnie. Konie szły w odpowiednich odstępach i nie próbowały żadnych sztuczek. Wraz za Christine wjechałyśmy na koło o średnicy 20 m, wejście w koło było przynajmniej na Cocktail bardzo plastyczne, ładnie weszła w zakręt i zrobila koło a nie tak jak Avalanche kwadrat. Tropical prowadził żywo więc nie miałyśmy problemu z końmi które już trochę nie  chodzilły. Zmieniłyśmy kierunek przez środek ujeżdżalni i wjechałyśmy na kolejne kółko o podobnych wymiarach. Tropical trzymany na przepuszczalnych rękach wszedł dobrze ustawiony nawet troszkę podstawił zadek, Avalanche poszła już lepiej niż ostatnim razem ale dalej miała trochę problemy z wejściem na wędzidło bo póki co to widać było jak szarpała się z trenerką. Cocktail szła dalej bardzo grzecznie i bez problemu mogłam nakierować ją na kolejne kółka. Rozjechałyśmy się wyciągając trochę konie w kłusie. Potem ćwiczyłyśmy przejścia za stępa swobodnego do kłusa robocznego i na odwrót albo wejście w kłus od razu ze stój. Przy jednym z właśnie takich przejść Avalanche rozpędziła się głupio i wpadła w galop przygryzając wędzidło. Cameron musiała mocno pracować dosiadem i odchylić się aby klacz ponownie odpuściła i zwolniła do kłusa. Właściwie w klasie jakie chodziły dresaż te konie nie potrzebne było nic więcej więc dalej męczyłyśmy okrągłe kółka i płynne zmiany nóg nie zapominając o trzymaniu konia w łydkach a nie wisieniu mu na ryju. Christine jechała jak najbardziej płynnie i skutecznie używała swoich pomocy, przy najmniejszym impulsie siwy ogierek przyśpieszał albo zwalniał więc dziewczyna przy następnym zakręcie wprowadziła go w galop. Poszłyśmy w jej ślady starając się nie ścigać a zrobić ze dwa kółka galopu w każdą stronę. Nawet Avalanche odpuściła już swoje numerki i rozluźniła się opuszczając nieznacznie głowę. Troszkę galopu i konie szły jeszcze płynniej. Avalanche mimo że nie miałą za prawidłowego tempa to szła lekko przodem. Cocktail zaś zachowywała się jak profesjonalny dresażysta. Jeszcze trochę wolt, kółek i zmian kierunku i zwolniłyśmy konie do stępa oddając im luźne wodze. Powiem szczerze że byłam zadowolona z wygodnej jazdy na arabce, dziewczyny też już przestały marudzić i zaczeły radośnie ćwierkać o następnym wypadach na zawody i imprezy. Tak upłynęło nam dwadzieścia minut rozprężania i wróciłyśmy do stajni, czyszcząc i zdejmując sprzęt z koni wymieniałyśmy spostrzeżenia. Na koniec podziękowałyśmy wierzchowcom i popędziłyśmy na ciepły posiłek do domu.